Uwaga, debiut – fragment ostatni!

Zapraszamy do przeczytania fragmentu eseju „Jesteśmy na Śląsku, w Mikołowie i nie tylko”. To już ostatni fragment twórczości Jacka Biesa, który mamy przyjemność Państwu zaprezentować. Miłej lektury!
„Jesteśmy na Śląsku, w Mikołowie i nie tylko
Jest wtorek, czwartego grudnia, czyli barbórka. Wracam z terapii, której za jakiś czas nie będę już potrzebował, bo widzę sam coraz bardziej obiektywnie. Uczę się obiektywizacji w spojrzeniu na siebie. Już w sumie to umiem, ale lubię moją terapeutkę. Lubię jej inteligencję i przenikliwość – jej osobę.
Przed dworcem w Katowicach spotkałem kobietę. Poprosiła mnie o papierosa. Dałem, choć zwykle nie wręczam obcym ludziom. Wyglądała na bezdomną, lecz niezupełnie. Była tajemnicza, niejednoznaczna. Miała czarny płaszcz z piór, rozczochrane blond włosy oraz kilka bagaży. Zainteresowany zapytałem, co wydarzyło się w jej życiu. Odpowiedziała, że zablokowali jej wszystkie karty kredytowe. Ponieważ nie o to pytałem, powiedziałem, że widziałem ją kilka dni temu w galerii, jak podeszli do niej strażnicy miejscy i wypraszali ją stamtąd – ze stolika restauracyjnego – mimo że grzecznie siedziała. Kobieta wyznała, że była to kumulacja różnych rzeczy, a ja powiedziałem, że rozumiem i nie zadawałem więcej pytań, bo nie chciała rozmawiać. Gasząc papierosa, powiedziałem jej do widzenia. Pomyślałem, że dam jej tę książkę, jeśli ją jeszcze kiedyś spotkam. Mnie też pomogli inni ludzie, nawet obcy. Kiedy sprzedawałem bilety na wystawę jako wolontariusz, wydając starszej kobiecie resztę wraz z biletem, usłyszałem jej pytanie. Prawie krzycząc, zapytała czy mnie obraża, a po mojej przeczącej odpowiedzi, zapytała dlaczego na nią nie patrzę, gdy z nią rozmawiam. Wróciło to do mnie po czasie i uświadomiłem sobie, że byłem jak zbity pies na którego wcześniej podniesiono łapę i który, po zmianie właścicieli na nowych, uciekał po każdej próbie pogłaskania go przez nich. Reagował adekwatnie, bo wiedział, dlaczego ktoś zbliża rękę. Szczęśliwie, nie jestem już zbitym psem. Wiem, kiedy chcą mnie pogłaskać, a kiedy uderzyć przykrym słowem czy niepochlebnym komentarzem lub nieprzychylną postawą. Umiem się odszczekać zamiast kulić ogon. Kiedy szczekanie nie pomaga – gryzę. Podobno potrafię ugryźć jednym celnym zdaniem wypowiedzianym szeptem, więc mój krzyż nie poszedł na marne.
Słowa są jak żyletki. Każdy mężczyzna kiedyś się zaciął. Ja ciągle się zacinam, więc skracam swój zarost maszynką elektryczną. A może to zachowanie post – traumatyczne? Dobrze, że prąd mnie nie razi. Wracając do żyletek, łatwo można zrobić sobie krzywdę. Wyobraźmy sobie, że golimy człowieka chorego, który nie jest w stanie ogolić się sam. Czy nie łatwiej zaciąć drugą osobę niż siebie? Czy wybaczenie sobie nie jest łatwiejsze niż przebaczenie innemu człowiekowi? Mój brat zaciął mnie kiedyś w łazience. Byliśmy wtedy dzieciakami. Mama opowiadała, że czekaliśmy na lekarza, bo akurat byłem chory, a Marcin wziął mnie do łazienki i ogolił mi kark. Nie wiem dlaczego, być może chciał żebym dobrze wyglądał, abym był ogolony na wizytę. Pamiętam przez mgłę, kiedy tam weszliśmy i pamiętam tę maszynkę mojego ojca, z żyletką. Nie pamiętam, co było dalej. Nie pamiętam krwi, choć podobno było jej dużo. Jak morze krwi u Kubricka. Krew spływała po moim karku, po moich plecach. Płynęła jak lawa, która parzy ciało. Została mi blizna. Pamiątka po moim bracie. Pamiątka naszego trudnego dzieciństwa, które się zabliźniło, bo teraz mamy dobry kontakt po wielu latach. Może był zazdrosny, że jestem młodszy, a on poszedł w odstawkę. Może dlatego postanowił się na mnie zemścić, a może nie miał złych intencji, w końcu był tylko dzieckiem i też ma ADHD, choć to jeszcze nie jest potwierdzone, ale tak mi się wydaje. Każde dziecko z ADHD chce być w centrum uwagi. Kiedyś walczyliśmy o gazetę motoryzacyjną. Zabrałem mu ją, ale ponieważ była to jego zdobycz, biegał za mną po salonie i wokół stołu. Uderzył mnie w biodro i złamał sobie rękę, więc mu oddałem. Ja, moje biodro czy może jego ręka? Może po prostu sam się ukarał, a ja sprowokowałem tę karę, bo nie umiał przepraszać. Nie miał gdzie się tego nauczyć. Na pewno nie w obiekcie, w którym mieszkaliśmy, gdzie nie było poczucia bezpieczeństwa, tylko strach i zatrute źródło z którego piliśmy wodę. Źródło lęku.
(…)”
Jacek Bies – autor ciągle poszukujący, stawiający pytania, niejednoznaczny. Zainteresowany fotografią analogową, psychologią i sztuką.