„Sekretne życie Friedmanów” – bolesne, bo prawdziwe

Na początku spektaklu niewielkiej, 30-osobowej widowni przedstawił się przewodnik – Andrew Jarecki, grany przez Ryszarda Starostę. Wyjaśnił zasady niecodziennego widowiska, które wprawdzie rozpoczynało się na niewielkiej scenie, ale miało być ponad trzygodzinną podróżą po budynku Stolarni, gdzie w różnych pomieszczeniach mieliśmy być świadkami zrekonstruowanej prawdziwej historii rodziny Friedmanów.
Trzy proste zasady: nie siadać na miejscach oznaczonych żółtą karteczką, nie stawać w przejściu (chyba że nasz przewodnik wyraźnie na to pozwoli) i okazać minimum empatii, jako że nie we wszystkich pomieszczeniach jest wystarczająca ilość miejsc siedzących, dlatego z prostych względów wypada zadbać o pierwszeństwo na przykład dla osób starszych.
Mocne podkreślenie tego, że mieliśmy znaleźć się wewnątrz historii opartej na faktach bardzo mnie zaintrygowało. Po kilkunastu minutach wiedziałam jednak, że na taki spektakl powinnam była wcześniej się przygotować psychicznie. Z brutalną szczerością opowiedziany został głośny proces sądowy z przełomu lat 80. i 90. Wyjątkowo bolesny, bo dotyczący molestowania seksualnego dzieci.
Podróż rozpoczyna się na widowni teatralnej, która okazuje się być salą kinową. Poznajemy wtedy rodzinę Friedmanów – ojca Arnolda i jego trzech synów: Setha, Davida i Jessego. Na zabawnych, a czasem wręcz infantylnych nagraniach widać, że są szczęśliwi. Możemy też dowiedzieć się o obecności matki, która jednak nie lubi być kamerowana. W trakcie filmu zza ekranu wychodzi Jesse, grany przez Piotra Franasowicza. Pokazuje człowieka zupełnie innego niż ten, którego widzimy na nagraniu: załamanego, smutnego, niemal zniszczonego przez życie. Rozpoczyna opowieść, z której nie dowiadujemy się nic konkretnego. Wiemy tylko, że jego życie ogromnie się zmieniło odkąd skończył 18 lat.
Razem z przewodnikiem zmierzamy do zrekonstruowanego salonu państwa Friedmanów. Rozpoczyna się angażowanie widza w spektakl. Pewnego wieczoru 1987 roku mieszkanie Arnolda i Elaine zostało przeszukane przez policję. Trwało to ponad trzy godziny – tu policją była widownia, która na odnalezienie wszelkich podejrzanych przedmiotów miała trzy minuty. Scenografia pokoju była na tyle realistyczna, że trudno nazwać ją scenografią. Był to po prostu pokój z aneksem kuchennym – rzeczywisty, realny, z działającymi sprzętami, nie rekwizytami. Trzydzieści osób ochoczo zabrało się do zadania, prawdopodobnie skuszone wizją odnalezienia jednego z dwóch banknotów, które zostały tam ukryte, a które znalazca miał prawo zatrzymać. Pan domu, grany przez Piotra Pilitowskiego, bardzo przekonująco krążył pośród widzów prosząc, by przestali, żądając nakazu przeszukania i zwracając uwagę na co delikatniejsze pamiątki rodzinne. Wśród znalezionych rzeczy znalazły się przede wszystkim gazetki pornograficzne. Do tego momentu spektakl mógł się wydawać nieco zabawny, lekko groteskowy. Prawdziwa tragedia wyłania się od chwili zwykłej, rodzinnej kolacji. Gasną światła, do środka wbiegają policjanci świecąc latarkami po całym pomieszczeniu i wyprowadzając wśród ogólnego zgiełku Arnolda oraz Jessego.

Źródło: https://ludowy.pl/pl
Kolejne przedstawiane wydarzenia burzą spokój i refleksję zbudowane na samym początku. Widzowie przenoszą się na komisariat i są świadkami przesłuchania, wypełnionego emocjami i krzykiem. Detektyw Fran Galasso (Maja Pankiewicz) odczytuje fragmenty zeznań dzieci, które w połączeniu ze szczerym zdumieniem obojga bohaterów wywołują mętlik w głowach odbiorców.
Jedną z najbardziej zapadających w głowę scen jest kolejna, w zaaranżowanej piwnicy domu Friedmanów, wypełnionej komputerami, w której Arnold udzielał korepetycji z informatyki. To tam detektyw Fran oraz detektyw Squeglia (Kajetan Wolniewicz) opowiadają przerażające historie o wydarzeniach mających tam miejsce. To wtedy też po raz pierwszy aktor wyłania się z widowni – Jagoda Pietruszkówna jako matka jednego z uczniów próbuje stanąć w obronie oskarżonych, wiedząc, że jej synowi nic się nie stało i nie dopuszczając do siebie możliwości, by był na cokolwiek narażony; jednocześnie stara się nie zarzucić nikomu kłamstwa. To wyjątkowo stresująca scena, doskonale obrazująca wewnętrzny konflikt wynikający z niepewności. Nastrój ten podbudowany jest dodatkowo makabryczną rymowankwą wykonywaną w tle przez kilku aktorów, przypominającą dziecięcą wyliczankę, jednak o treści zbyt koszmarnej, by można ją wspominać bez dreszczy na ciele.

Źródło: https://ludowy.pl/
W areszcie widzowie są świadkami upokorzenia ojca i syna, którzy najpierw muszą rozebrać się do naga w zimnym pomieszczeniu, by przywdziać więzienne uniformy, a następnie – już w celi – zostają obrzuceni balonami z moczem przez innych skazanych. Nie jest tajemnicą, że nawet więźniowie nie akceptują takich zbrodni jak pedofilia. Tym razem w obronie brata do widowni przemawia Howard Friedman – Jan Nosal.
Nie da się opisać słowami tragicznej fabuły całego spektaklu. Zbudowany jest w taki sposób, że całość historii poznaje się z dwóch stron – z perspektywy oskarżycieli, którzy przedstawiają kolejne dowody na winę Arnolda i Jessego, oraz z perspektywy tytułowej rodziny. Braci, którzy wierzą w niewinność, matki, która chce ochronić najmłodszego syna, tracąc już nadzieję na uratowanie męża oraz samych oskarżonych. W ten sposób reżyser Marcin Wierzchowski nie określił nikogo w kategoriach dobra i zła. Nastawienie zmienia się co scenę: wiadomo o zeznaniach dzieci, wiadomo o tym, że została zastosowana technika hipnozy, będąca w śledztwie tego rodzaju nieodpowiednia. Jawią się kolejne osoby: prawnik, dziennikarka, chcące dojść prawdy. Przewodnik naszej „podróży” okazuje się być reżyserem, który stworzył dokument, nominowany do Oscara, mający po latach oczyścić Jessego z zarzutów (Capturing the Friedmans). Odczytane zostaje także oświadczenie kilku osób, napisane po premierze filmu, które zaprotestowały przeciwko jego treści, jako ofiary Arnolda i jego syna, utrzymując, że nie zostały zahipnotyzowane.
W ten sposób widz na koniec spektaklu nie uzyskał odpowiedzi co do tego, czy byli oni winni zarzucanego przestępstwa, za które zresztą zostali skazani.

Źródło: https://ludowy.pl/
Przedstawienia tej historii dokonano moim zdaniem bezbłędnie – brutalnie, obiektywnie i wypełniono je zupełnie niepatetycznym tragizmem. Po raz pierwszy miałam problem ze znalezieniem wyróżniającego się aktora, ponieważ wszyscy doskonale wcielili się w swoje role. Oczywiście najbardziej rzucały się w oczy główne postacie – bezbłędny Piotr Pilitowski, grający mężczyznę zdającego sobie sprawę ze swojego problemu, który mimo zarzutów nie wydawał się być zdolny do popełnienia takiej zbrodni. We wszystkich środkach wyrazu jest oszczędny, powściągliwy, ale przez to wyraża całe emocjonalne spektrum. Jednocześnie zaznaczyć trzeba, że żadna z postaci nie została wybielona – wszystkie pokazano wyjątkowo realne. Mocno uderzała także kreacja Małgorzaty Kochan, która jako matka i żona, ogarnięta wszystkimi tymi zdarzeniami, przeżywała inny dramat, w którym była odosobniona. Nikt nie starał się być stanowić dla niej oparcia, a i ona nie była w stanie zaoferować tego któremukolwiek z synów w taki sposób, jakiego oni oczekiwali.
Kostiumy i scenografia były doskonale prawdziwe, nie wtapiały się w tło, ale tworzyły spójną otoczkę dla fabuły, o którą zatroszczono się co do najmniejszego szczegółu. W trakcie kilku dłuższych przejść towarzyszyli nam aktorzy, prowadząc wtedy swoje monologi, najczęściej wspomnienia, które choć interesujące, nie musiały być usłyszane przez wszystkich, żeby akcja mogła się toczyć.
Wypełnione emocjami widowisko poruszyłoby niejedno serce, a jednak nie wszyscy widzowie zdawali się je doceniać, a być może nie wszyscy zdawali sobie sprawę, że spektakl „chodzony” pozostaje wciąż spektaklem i – szczególnie na takim dotyczącym wyjątkowo delikatnej tematyki – należałoby zachować powagę i ograniczyć niesmaczne żarty, przeszkadzające innym w odbiorze. Na szczęście były to odosobnione przypadki i nie zniszczyły oszałamiającego wrażenia, wywartego przez świetny zespół aktorski.
Trzeba przyznać, że to nie spektakl dla każdego. Wrażliwsze osoby zapewniam, że jeszcze długo będą myślały o nim po nocach, a kolejne sceny mogą spowodować i płacz, i zgrozę, i obrzydzenie (samymi jednak środkami wyrazu). Ponadto jest on męczący fizycznie, trzy godziny chodzenia i bardzo często stania podczas kolejnych scen nie jest standardową formą w teatrze. Szpilki, garnitury i sukienki poleciłabym zamienić na wygodniejszy ubiór, zwłaszcza, że bardzo często jedynym dostępnym miejscem siedzącym może zostać podłoga.
Z pewnością jednak Sekretne życie rodziny Friedmanów to spektakl zmuszający do myślenia, tym bardziej, że jest to historia prawdziwa, a nie tylko fikcja scenariusza. Budzi wątpliwości i zostawia z wieloma pytaniami bez odpowiedzi i pod ogromny wrażeniem realności obejrzanych wydarzeń.
Najbliższe spektakle Sekretnego życia rodziny Friedmanów wystawiane są na deskach Teatru Ludowego w Krakowie w następujących terminach: 13.03.2019, 26.03.2019, 27.03.2019.
Szczegółowy repertuar i cennik dostępne są tutaj: https://ludowy.pl/[:]