Uwaga debiut!

W dniu dzisiejszym chcemy zaprezentować coś specjalnego. Mają Państwo rzadką okazję do zapoznania się z fragmentami twórczości, jeszcze przed wydaniem książki.
Zapraszamy do przeczytania fragmentów eseju „W drodze, z krzyżem, przez Krzyż” autorstwa Jacka Biesa.
Kolejne części pojawią się wkrótce.
„Jest drugi listopada. Spóźniłem się na pociąg do Katowic, ale on spóźnił się bardziej, więc zdążyłem. Na dworcu w Mikołowie, a w zasadzie na peronie, bo nie ma tu dworca, poznałem kobietę. Jak się okazało, pracowała u mężczyzny, który ma firmę w Pisarzowicach, skąd pochodzę. Dowiedziałem się od niej, że powietrze w Bielsku wcale nie jest takie czyste, ponieważ jest zablokowane przez pasma górskie oraz jezioro Goczałkowickie. Nie kwestionowałem jej słów.
Konduktor załatwił, że pociąg w Katowicach czekał na mnie na peronie – na mnie i dwójkę innych pasażerów. Znalazłem ich i przekazałem ostatniemu, że będę ich śledził – jak detektyw. On jednak wyznał, że nie jedzie do Szczecina i powinienem śledzić kogoś innego. Ratuje mnie. Nie mam pieniędzy, więc zastanawiam się jak zapłacę za bilet. W pociągu do którego wsiadłem mieli terminal, więc nie zapłacę kary. Mam przesiadkę w miejscowości Krzyż. Siedzę w złym wagonie i nieodpowiednim przedziale, gdyż konduktor wylosował mi miejsce, aby szybko sprzedać bilet. Przybywa kobieta mająca na bilecie numer, który zajmuję, więc przesuwam się grzecznie. Nikt z nikim już nie rozmawia, więc może lepiej pójdę do mojego przedziału. (…)
Pisałem, że nikt z nikim już nie rozmawiał. To prawda, ale przed tym już podjąłem konwersację z Panem w średnim wieku i jego metryczną rówieśniczką, choć spowinowaceni nie byli. Teraz myślę, że ta Pani była młodsza od Pana, ale przyłapałem się na tym, że włożyłem ich do jednego worka z napisem wiek średni – czarnego, jak na zwłoki. Czy wiek średni może być fajny? Szczerze mówiąc nie wiem, bo mam dwadzieścia dziewięć lat, jednak wierzę, że tak – że ta liczba niewiele mówi. Znam ludzi młodych i mądrych oraz starych i mniej mądrych. Starszych i bardziej otwartych na świat niż niejeden młody – taki niby paradoks. Ale czy życie samo w sobie nie jest paradoksem?
Wracając jednak do mojego towarzysza podróży, wychodząc powiedział, że teraz zostanę sam i podał mi dłoń na pożegnanie, co było dość zaskakującym gestem, zwłaszcza, że schowałem jego zwłoki w czarnym worku. Nie zdążyłem wstać, nim moja dłoń wybrała się na spotkanie z jego dłonią. Kiedy nasze dłonie weszły w kontakt, pomyślałem, że właśnie staliśmy się jednym ciałem – z obcym mężczyzną. Czy te pięć minut na początku zostało zapamiętane? Zdałem sobie sprawę, że pierwsze minuty, sekundy i milisekundy dają życie tym drugim, że te drugie nie mogą zaistnieć bez tych pierwszych – bez nich nie mają racji bytu. Była też młoda dziewczyna, która mnie pocieszyła mówiąc, że wkrótce wsiądą inni i nie będę już sam. Życzyła mi przyjemnej podróży. Szczerze, nie kurtuazyjnie.
Pan, który wcześniej wysiadł, miał rację – przybyły nowe twarze. Dwie białogłowy, chociaż były bez mężów, więc nie wiem. Matka i córka, i wnuk matki, i syn córki. Jedna miała nie moje nie wynajęte miejsce, na którym jednak spoczywał iloraz mojej masy i przyśpieszenia ziemskiego – mój ziemski żywot. Zorientowawszy się, że siedzę na jej miejscu, o czym ją pierwszy poinformowałem, wyraziła swoją dezaprobatę. Zdemaskowałem moją nieuzasadnioną obecność, mój nielegalny pobyt. Zbierając swoje manatki, pogodzony ze swoim losem, zacząłem odchodzić, nie zrobiwszy kroku. Poinformowałem panie o błogosławieństwu, którego udzielił mi konduktor pociągu, mówiący, abym został tu gdzie jestem. Nagle ich skorupa zaczęła mięknąć. Zostałem zatrzymany – zatrzymany, ale nie aresztowany. Ja je zatrzymałem, a one mnie. Odbyła się pewna przyjazna konwersacja, okazałem im swe zainteresowanie. Nie bezinteresownie. Uzyskałem tak informację na temat lokalizacji miejsca Krzyż, w którym mam przesiadkę. Niedługo zdejmę ten krzyż mojej obecności opuszczając przedział numer dwanaście. Zdejmę, a jednocześnie zabiorę go ze sobą. Prawie o nim zapomniałem – o statywie. Zawołał mnie chłopak siedzący na przeciw, o którym nie pisałem, bo myślałem, że był nieistotny. Błędnie.
Czy w kolejnym pociągu znajdę Szymona Cyrenejczyka, który pomoże mi dźwigać brzemię mojej egzystencji? Czy nazwa Krzyż nie obliguje?
Dotarłszy pod Krzyż i zakupiwszy bilet, postanowiłem go poszukać. Krzyża. Jednak, żeby poszukiwania były przyjemne, chciałem wpierw zapalić. Zapytałem więc pasażerki nieznanej mi podróży o palarnie. Ta skierowała mnie na wiadukt, który wisi na torach jak Chrystus na Krzyżu. Wyszedłszy na wiadukt, zaczepiłem Pana o przyjemnej twarzy, pytając czy ma może ogień. Odparł, że nie pali. Ja mu odpowiedziałem, że nie pytałem, czy pali i wtedy przypomniał sobie, że wczoraj był na cmentarzu i oglądał krzyże pod którymi wyryte są personalia jego najbliższych. Zapytałem o Krzyż, o to gdzie jest Krzyż. Wtem on odparł mi, że leży na ziemi – że tutaj krzyżują się drogi różnych ludzi, a krzyż leży na ziemi i nie wzbija się w niebo. Podeszła do nas młoda kobieta, którą nazwałbym jego córką, i skwitowała, że taka jest etymologia Krzyża, po czym zabrała mi tatę. Skradła mi tatę, który nie był mój, lecz jej. Ja, okradziony, skończywszy papierosa, postanowiłem pożegnać się z tatą. Zapytawszy o to z której strony Krzyża zmierza pociąg w kierunku Gorzowa, udałem się szukać Krzyża. Znalazłem trzy grupy krzyży, które leżały na gruncie i po których jeździły stalowe koła, bezczeszcząc je. A może Krzyża nie należy wielbić, może Krzyż należy zdjąć, być może wcale nie trzeba na nim wisieć? Usiadłem po drugiej stronie peronu, a przede mną leżał Krzyż. On nie był mój. Był mi zupełnie obcy. Zastanawiał mnie fakt, że drogi mojego Krzyża skrzyżowały się z innymi Krzyżami. To miało znaczenie.
Pomyślałem sobie, że zostawię mój Krzyż wśród innych Krzyży. Również ja położę mój Krzyż na ziemi. Zostawię mój Krzyż w Krzyżu, pośród innych Krzyży. Ale czy on mnie nie dopadnie? (…)”

Fot. Jacek Bies
Jacek Bies – autor ciągle poszukujący, stawiający pytania, niejednoznaczny. Zainteresowany fotografią analogową, psychologią i sztuką.
[:]