Kino bokserskie na scenie, czyli „Rokcy Babloa” w wykonaniu Teatru Alatyr

Siedzisz na widowni, światła powoli gasną, owacje zaczynają cichnąć, a ty masz wrażenie, że w końcu widziałaś, widziałeś coś naprawdę dobrego w teatrze.
Takie właśnie myśli towarzyszyły mi po obejrzeniu spektaklu Teatru Alatyr. „Rokcy Babloa” to sztuka napisana i wyreżyserowana przez Jakuba Kasprzaka. Jej fabuła składa się z trzech warstw – trzech historii (każda z nich dzieje się w zupełnie innym miejscu i czasie), opowiadających o losach całkowicie różnych ludzi. Taki pomysł może wydawać się ryzykowny, skazany wręcz na porażkę. Skupienie się na trzech opowieściach mogłoby okazać się logiczną niespójnością czy wątpliwie ciekawym rozwiązaniem, ale Kasprzakowi udało się stworzyć piekielnie dobry spektakl.

fot. Artur Wacławek
„Rokcy Babloa” rozpoczyna się wejściem na scenę trójki mężczyzn, którzy przedstawiając siebie oraz teatr, do którego należą, określają się młodą, niezależną grupą bez budżetu i siedziby. Już od tego momentu udaje mi się stwierdzić, że widzowie obdarzają ich sympatią, co chwilę reagując rozbawieniem i pozostając z uśmiechami na twarzy. Ten dialog z widownią kończy się ważnym pytaniem, które podpowiada nam, że nie będzie to jedynie zabawny spektakl z nieustającymi powodami do śmiechu, ale zostaną poruszone w nim też ważne kwestie. „A gdybyście teraz mieli opowiedzieć najważniejszą historię swojego życia, to co by to było?”. Pytanie, które padło z ust jednego z aktorów, choć skierowane do jego kolegów na scenie, wzbudziło zainteresowanie publiczności i skłoniło do późniejszych refleksji nad własną egzystencją, spełnionymi marzeniami i osiągnięciami.
Druga warstwa spektaklu opowiada o zmaganiach Sylvestra Stallone’a, który starał się wyprodukować swój pierwszy film pt. „Rocky”. Widzimy jak wszystkie domy producenckie odrzucają jego scenariusz nie dając mu nawet szansy na krótką rozmowę. Kiedy w końcu jeden z producentów zgadza się, a Sylvester zaczyna swoją opowieść, słyszymy po chwili, że filmy bokserskie już się skończyły i nikt nie będzie chciał tego oglądać. Przyszły reżyser prosi jednak o piętnaście minut i tak przechodzimy do historii pięściarza-amatora.
Jakub Kasprzak postarał się, aby spektakl był czytelny i muszę przyznać, że zawsze wiedziałam w której rzeczywistości aktualnie się znajdujemy. Nigdy też nie miałam wątpliwości, z losami której postaci mamy do czynienia w danym momencie. Reżyser zapewnił nam ten komfort, mimo dużej ilości postaci granych przez trójkę aktorów, poprzez wprowadzenie drobnych zmian w mimice, ubiorze i rekwizytach każdego z bohaterów. Postawa, okulary, barwa głosu, naciągniecie czapki w inny sposób i wiele pozostałych drobiazgów definiuje z kim akurat mamy do czynienia na scenie. Bez wątpliwości jest to również ogromna zasługa aktorów: Bartosza Budnego, Michała Karczewskiego i Rafała Pietrzaka.
Ostatnio mam trudności ze stwierdzeniem, czy reżyser jakkolwiek był potrzebny danemu przedstawieniu, ale w przypadku Teatru Alatyr wiem, że bez Kasprzaka nic z tego by nie wyszło. Inteligentnie napisany scenariusz z ciekawymi wtrąceniami, błyskotliwe dialogi wraz ze świetnymi zabiegami scenicznymi (wprowadzenie elementów pantomimy w scenach mówionych, przypisanie kilku postaci każdemu z aktorów) zapewniły mu spektakl, na który ludzie chcą i będą chcieli przychodzić nawet kilka razy. Jestem tego pewna. Nie potrafię się oprzeć potrzebie nazwania niektórych rozwiązań genialnymi, ponieważ użycie ich wraz z ubogą (i wcale nie używam tego epitetu w znaczeniu pejoratywnym) scenografią stworzoną przez Adama Karola Drozdowskiego wzniosły to przedstawienie na naprawdę wysoki poziom. Na scenie nie ma wiele, co podkreślili aktorzy mówiąc na samym początku: „Nie uświadczycie u nas scenografii za milion złotych.” Na scenie jest zwykła skrzynia, w której znajdują się skakanki i rękawice bokserskie, zepsuty plastikowy fotel rodem z planu filmowego, mały worek bokserski na statywie i niewiele poza tym. Ale wszystko to jest użyte na sto procent i czasami w nietypowy sposób, np. skakanki uderzane o podłogę imitują odgłosy uderzeń, ciosów podczas walki Rocky’ego. Całość dopieszcza również odpowiednie i niesamowicie wyważone światło stworzone przez Drozdowskiego oraz genialna muzyka Pawła Jeleniewskiego, która pozwala jeszcze bardziej zagłębić się w te trzy historie.

fot. Artur Wacławek
Jak mawiają, najlepsze zostawia się na koniec, czyli aktorstwo w spektaklu „Rokcy Babloa”, które znajduje się na najwyższym poziomie. Bardzo się cieszę, że aktualnie jest możliwość zobaczenia tego przedstawienia na Scenie Przodownik Teatru Dramatycznego w Warszawie, ponieważ właśnie na takich deskach ci panowie powinni grać; dorównują charyzmą i umiejętnościami niejednemu „wielkiemu nazwisku”, które w takich prestiżowych miejscach gra na co dzień. Jeśli podziwiamy aktorów, którzy bezbłędnie wchodzą w jedną rolę to, co można powiedzieć o artystach, którzy podczas jednego dwugodzinnego spektaklu wcielają się w kilka charakterów, a poza tym umieją natychmiastowo wyjść z roli (pokazać się publiczności prywatnie) i być w tym wszystkim bezgranicznie autentycznymi?
W warstwie „prywatnej” aktorzy na chwilę wychodzą z historii tytułowego bohatera i są sobą, każdy z nich opowiada swój osobisty monolog. Nie ma w nich jakiegoś szablonu czy jednego wspólnego wątku, mówią o tym, co jest dla nich ważne i czym chcą się podzielić.
Myślę, że nikt po obejrzeniu tego spektaklu nie byłby w stanie nie wspomnieć o żółwiu, jeśli mówimy o popisie aktorskim Michała Karczewskiego. Z bezbłędnego wcielenia się w domowe zwierzątko pięściarza przechodzi on do opowieści o swoim wychowaniu; mówi, że każdy z nas jest albo królikiem, który goni za marzeniami albo żółwiem, który zdaje się na los, jaki go spotyka. Całe to wyznanie skłania nas do refleksji i zostaje w pamięci jeszcze długo po wyjściu z teatru. Kiedy myślimy, że po takim otworzeniu się na publiczność, Karczewski już niczym nas nie zaskoczy – aktor zaraz nam udowadnia, że to był dopiero początek. Jest to artysta bardzo świadomy siebie, swojego ciała, głosu i umiejętności. Wierzę mu, kiedy jest rozgoryczonym siedemdziesięcioletnim trenerem boksu, ekscentrycznym Woody’m Allen’em, seksowną barmanką czy przygłupim asystentem jeszcze głupszej gwiazdy sportowej. Ja mu w to wszystko wierzę, a przecież na scenie jest to ciągle ten sam młody mężczyzna, cały czas ubrany w czarne spodenki i szary podkoszulek, który jedynie zmieni czasami okulary na czapkę czy opuści te spodenki niżej. Karczewski to prawdziwe zwierzę sceniczne, które chce się oglądać i słuchać.
W ramach warstwy prywatnej Rafał Pietrzak serwuje nam za to zabawną historię o jego egzaminach do szkoły teatralnej, która nie była łatwa; pokazuje nam swoją determinację oraz uporczywe dążenie do celu. Najmocniejszym punktem tej opowieści jest moment, kiedy Pietrzak robi małą etiudę bez słów o tym, jak strzela do puszki. Choć nie wydaje się to być interesujący temat, widownia w zupełnej ciszy przez dwie minuty podąża wzrokiem za każdym jego ruchem i gestem, kiedy on zabija komara czy wypija napój z puszki. Znajduje się sam na scenie, bez żadnych rekwizytów i ma pełną uwagę publiczności. Jest to niesamowite doświadczenie, które miało na celu pokazać zarówno nam, jak i aktorowi w przeszłości, że wyobraźnia jest najważniejsza w zawodzie aktora. I tutaj chciałabym wspomnieć o późniejszej scenie, w której wszyscy trzej aktorzy wykonują ćwiczenia fizyczne zadając sobie nawzajem pytania związane właśnie z byciem aktorem: czy mają zdolność kredytową, czy pracowali poza zawodem i ile CV wysłali. Odpowiedzi mogą zdawać się oczywiste, ale w połączeniu z wysiłkiem i potem ukazują je w strasznym świetle. Jest to mocny fragment spektaklu o prawdzie pracy aktora.
Wracając do Pietrzaka myślę, że warto wyróżnić na pewno dwie postacie, w które się wciela. Pierwsza z nich to wspomniana już wyżej rola gwiazdy sportowej, obrzydliwie zarozumiałego, głupkowatego i zapatrzonego w siebie mistrza świata wagi ciężkiej. Aktor potrafiący z tak nieprzyjemnej postaci uczynić charakter, który kradnie serca widowni i rozśmiesza ją do łez, musi mieć niesamowity dystans i swobodę na scenie. Pietrzak z pewnością je ma, tak samo jak i talent komediowy. Każda z jego postaci umie rozbawić i ma to pewną lekkość. Nawet będąc najzwyklejszym psem Adrien (Julia Sacharczuk) choć w poszczególnych scenach nie jest najważniejszy i tak umie skraść całą uwagę roześmianej publiczności.

fot. Artur Wacławek
Trzecia opowieść również nawiązuje do tej sceny, ponieważ Bartosz Budny w swojej osobistej historii mówi o czasach po szkole aktorskiej, kiedy nikt nie chciał dać mu angażu, bo był albo za młody, albo mieszkał w innym mieście lub nie miał po prostu znajomości. Opowiada o tym, że dopiero motywacyjne mowy i filmiki znalezione w Internecie, które może dla większości ludzi wydają się głupie i niezrozumiałe, dały mu siłę, żeby walczyć o spełnienie w zawodzie aktora. Jeśli jednak chodzi o jego udział w spektaklu – główna rola Rocky’ego to dopiero coś wartego uwagi. Po zobaczeniu finałowej sceny, kiedy aktor jest cały we krwi, klęczy i woła swoją ukochaną, potrzebowałam chwili, żeby przypomnieć sobie, że jestem w teatrze, a nie przy ringu bokserskim czy też chociażby podczas seansu filmowego. W tym krzyku czuć tyle emocji, ile można zobaczyć w Budnym podczas trwania całego spektaklu. I chyba właśnie o to w tym wszystkim chodzi.
„Rokcy Babloa” Teatru Alatyr to balansowanie pomiędzy klasycznie granym spektaklem, a zwykłą rozmową z osobami siedzącymi na widowni. Jest to również fizyczna męczarnia dla aktorów, którzy z wcielania się w wiele postaci potrafią naturalnie wejść w emocjonalne monologi. Tak naprawdę ciężko było mi stwierdzić, czy to przedstawienie nie trwa przypadkiem tych 15 minut, o które prosi Sylvester ostatniego producenta. To wszystko jest również zasługą twórców, których nie widać na scenie, czyli reżysera Jakuba Kasprzaka, producenta Pawła Klicy, scenografa Adama Karola Drozdowskiego i twórcy muzyki Pawła Jeleniewskiego, którym należą się ogromne brawa za to, że stworzyli tak niepowtarzalny, mądry i po prostu dobry spektakl. Kolejnych przedstawień teatralnych na tak wysokim poziomie życzę sobie i wszystkim innym miłośnikom teatru.
__________________________________________________________________________________________________
Spektakl Rokcy Babloa wystawiany jest na Scenie Przodownik Teatru Dramatycznego w Warszawie 24.02.1019
Więcej informacji można znaleźć tutaj: http://teatrdramatyczny.pl/rokcy-babloa-teatr-alatyr [:]