„Skąpiec” w teatrze Groteska – czy klasykę da się zagrać inaczej?

W samej czołówce kanonu komedii klasycznych nieprzerwanie figuruje nazwisko Moliera z dwoma wyróżnionymi tytułami: „Świętoszek” oraz „Skąpiec”. Ten francuski komediopisarz lubował się przede wszystkim w farsach i komizmie sytuacyjnym, które kolejne pokolenia mogą podziwiać na scenie od prawie czterystu lat. Dziś oferuje nam to chociażby teatr Groteska wystawiając „Skąpca” w ramach tzw. „Sceny dla dorosłych”.
„Skąpiec” to historia teoretycznie zupełnie już nieaktualna – obecnie nie musimy się borykać z takimi problemami jak zmuszanie dzieci do małżeństwa czy zaopatrywanie w posag. Przywary ludzkie nie zmieniły się natomiast od setek lat. I trzeba przyznać, że zespołowi aktorskiemu udało się wyciągnąć z tego przedstawienia „prawdy uniwersalne”: o potędze miłości, krzywdzącej namiętności do pieniędzy oraz naturze człowieka do knucia.
Spektakl, choć prezentował sztukę powszechnie znaną, wyróżniał się w kilku aspektach, nadając mu wyjątkową, magiczną atmosferę. Wyrazistość poszczególnych postaci została osiągnięta przez połączenie świetnej gry aktorskiej oraz godnych owacji kostiumów. Wyjątkowo szerokie i bufiaste spodnie Szczypty urastają do rangi rekwizytu nadając komiczności poszczególnym scenom – podobnie jak irracjonalnie długi i skomplikowany płaszcz Prozyny. Sama scenografia, oparta na ruchomych elementach schodów, drzwi i „zabudowań”, także przyczyniała się do budowania elementu humorystycznego „Skąpca”, choć nie wszyscy aktorzy radzili sobie z ich ciągłym przesuwaniem.
Komizm, który zapewnił nam Molier, został przez Włodzimierza Nurkowskiego– reżysera spektaklu – wzbogacony o dużo więcej dowcipu scenicznego. Jedna z lepiej zrealizowanych scen to z całą pewnością „odczytywanie” umowy o pożyczkę poprzez żonglowanie papierowymi kulkami i składanie samolociku. Na wyróżnienie zasługuje moim zdaniem Lech Walicki, który wcielił się w postać Walerego oraz Małgorzata Hachlowska grająca Prozynę. Biła od nich niesamowita energia, czego nie można też odmówić pozostałym aktorom, jednak to tej dwójki wyczekiwało się szczególnie. Hachlowska wcielając się w swatkę odznaczała się niebywałą wprost mimiką i widocznym obyciem ze sceną. Czuła się tam wprost doskonale. Lecha Walickiego widziałam natomiast już w kilku innych tytułach i początkowo nie skojarzyłam go z żadnym z nich – aktor posiada cenną umiejętność zespajania się ze swoją postacią i przybierania odpowiednich póz, bez konieczności używania prawdziwych masek, pojawiających się w tym spektaklu.

Źródło: strona internetowa http://www.groteska.pl
Świetnym posunięciem było rozbudowanie postaci epizodycznych o indywidualne, nieszablonowe cechy charakteru. Mowa tu w szczególności o służących, ale także o pośredniku Harpagona w interesach. Specyficzny krok, wada wymowy czy tiki nerwowe – takie rozszerzenie sylwetek bohaterów pokazuje, że nad spektaklem pracowali nie laicy czy profesjonaliści, a przede wszystkim pasjonaci.
Niestety „Skąpiec” jako całokształt nie był idealny – głównie przez wzgląd na drażniąco niedopracowane szczegóły jak niedokładnie przyklejona broda Harpagona czy zepsuty wachlarz Prozyny. Także maski noszone przez niektóre postacie, nie do końca do mnie przemawiały. Choć miały nawiązywać do stylistyki commedia dell’arte, zabrakło w tym konsekwencji. Brakowało mi jasnej reguły, określającej dlaczego jedne postacie noszą maski, a inne nie – zwłaszcza, że Harpagon swoją maskę przez większą część spektaklu miał odsuniętą na czubek głowy.
Natomiast najbardziej ujmującym dla mnie podczas tej sztuki było to, co widzę najczęściej w teatrach amatorskich – i wcale nie chodzi tu o amatorski poziom umiejętności aktorskich, a o swego rodzaju radość z grania, z samego faktu występowania; czerpanie przyjemności, a nie tylko bierne odtwarzanie. Choć nie spodziewałam się, że zobaczę coś co mnie zaskoczy, to „Skąpiec” w wykonaniu teatru Groteska zrobił to niejednokrotnie. Jako entuzjastka klasycznych komedii jestem szczególnie zachwycona tym, że wciąż można wydobyć z nich powiew świeżości. Czas spędzony na widowni zleciał bardzo szybko, co w moim przypadku jest jasną oceną prezentowanego spektaklu. Szczególnie polecam go osobom, którym Molier przy pierwszym spotkaniu z samym tekstem nie przypadł do gustu – być może ta wersja, wzbogacona o z pozoru nieistotne drobiazgi, zmieni ich zdanie.
[:]