Meksyk Cuaróna – recenzja „Romy”

Film roku, faworyt festiwali, arcydzieło – tego typu określenia przylgnęły do nowej produkcji Alfonso Cuaróna od pierwszego seansu. Powszechny zachwyt błyskawicznie ogarnął całe środowisko i film nieustannie zachwyca odbiorców. Czy możemy mówić o opus magnum meksykańskiego reżysera?
Cuarón zabiera widza do niezwykle burzliwego okresu w historii swojej ojczyzny – początku lat 70. Od 1968 roku trwają brutalnie tłumione protesty studenckie, sytuacja gospodarcza pogarsza się z dnia na dzień, a nastroje społeczne stanowią żyzny grunt pod otwarte wystąpienia przeciwko rządowi. Nie jest to główny przedmiot filmu, choć stanowi tło namalowane z niemałym wyczuciem. „Roma” skupia się na istocie rodziny oraz dotyka kwestii podziału rasowego, a co za tym idzie – klasowego.
Reżyser pochyla się nad historią Cleo oraz jej siostry Adeli – służących pochodzenia indiańskiego. Grono bohaterów, których świadkami losów jesteśmy, dopełnia rodzina-pracodawca, a więc Pani Sofia oraz czwórka dzieci. Stopniowo na pierwszy plan wychodzi Cleo, zostawiając jednak sporo przestrzeni dla reszty bohaterów.
„Roma” to pod wieloma względami film osobisty, tak dla samego Alfonso Cuaróna, jak i w odniesieniu do samej treści obrazu. Reżyser po raz pierwszy od 17 lat nakręcił film w Meksyku. Sam wychowywał się w latach 70. w środowisku podobnym do tego, które przedstawia w najnowszej produkcji. Był bezpośrednim obserwatorem wcześniej wspomnianych wydarzeń. Aluzje autobiograficzne są bardziej niż subtelne. Być może są to powody, dla których podszedł do „Romy” tak indywidualnie. Bez wątpienia możemy mówić w tym przypadku o filmie prawdziwie autorskim. Cuarón zajął się nie tylko reżyserią, ale również scenariuszem, kwestiami operatorskimi oraz montażowymi.
Meksykanin stworzył produkcję niezwykle angażującą. Nie próbował osiągnąć tego siląc się na płytki sentymentalizm czy zmuszając widza do uległości wobec fetyszyzmu szczegółu. Owszem, szczegół w tym obrazie jest niezwykle istotny, lecz podany został z wyczuciem oraz dobrym smakiem. Cuarón nie wycina, nie klei, nie podkreśla – przedstawia środowisko żyjące, autentyczne, niesamowicie asymilujące się w percepcji odbiorcy. Wydawać by się mogło, że w „Romie” dzieje się niewiele. Ot, po prostu kolejne dni z życia rodziny klasy średniej i ich służących. Nic bardziej mylnego. Każda postać ma unikalną i autentyczną tożsamość, swoje problemy i pozornie skrywane uczucia. Łatwo się do bohaterów przywiązać, jeszcze łatwiej dzielić z nimi emocje.
Bogatą treść skrywa niesamowicie estetyczna forma. Panoramiczne ujęcia oraz płynna praca kamery bezpośrednio korespondują z tempem opowieści. Czarno-biała kolorystyka w połączeniu z fantastycznymi zdjęciami dają niesamowity efekt. Również udźwiękowienie stoi na wysokim poziomie i wymaga odpowiednich warunków, aby w pełni się nim delektować. „Roma” to bez wątpienia film, który warto zobaczyć na ekranie kinowym (mimo dostępności na Netflixie).
Alfonso Cuarón wykreował obraz autentyczny, angażujący, symboliczny, a zarazem estetyczny. Sztuka ta udaje się tylko prawdziwym mistrzom w swoim fachu. „Roma” to bez wątpienia błysk geniuszu Meksykanina. Czy to jego opus magnum? Podpiszę się pod ogólnym poklaskiem krytyki – zdecydowanie tak.
Ocena: 9/10