Eliksir miłości dla każdego, czyli opera „Napój miłosny”.

W piątek 16 listopada na scenę Teatru Wielkiego-Opery w Poznaniu powrócił Napój miłosny Gaetano Donizettiego w wyjątkowej interpretacji Andriy Zholdaka. Wspaniałe jest to, jak ponadczasowa jest ta opera, licząca sobie już prawie 200 lat! Włoski kompozytor Donizetti, wystawił ją bowiem po raz pierwszy w Mediolanie w 1832 roku. Dzięki uprzejmości Teatru mogłam wziąć udział w widowisku, a swoje przemyślenia i towarzyszące emocje postaram się jak najzgrabniej ubrać w słowa.

Zdjęcie pochodzi z oficjalnej strony Teatru.
Gwar rozmów przed rozpoczęciem się spektaklu, otaczająca aura pięknej sali operowej, ostatni goście zajmujący pośpiesznie swoje miejsca, ściemnienie się świateł, stojący w rzędach chór… i wyświetlony na ekranie napis: Próba rozpocznie się za 5 minut. Próba? Spoglądam na bilety, ale wszystko się zgadza. Czekam więc cierpliwie, aż spektakl się rozpocznie i być może wtedy wszystko się rozjaśni.
Co mnie zaskoczyło w pierwszej chwili? Wyświetlana na ekranie krótka historia. Widzimy dwa zderzające się auta i informację, że solistka miała wypadek i zapadła w śpiączkę. Zdjęcie śpiącej kobiety towarzyszyło oglądającym w różnych momentach spektaklu
Kurtyna w górę!
Na scenie pojawiają się pierwsi aktorzy, a wszystko, co ich otacza utwierdza nas w tym, że będziemy świadkami próby teatralnej. Scena teatru podzielona jest na pomieszczenie, w którym odbywać się będzie próba aktorów oraz na zaplecze. Sceneria jest dosyć minimalistyczna, surowa i stonowana. Uwagę przykuwa ogromny krzyż z wizerunkiem Jezusa znajdujący się po lewej stronie sceny, wraz z małą kapliczką, na której płoną świece. Na ekranie wyświetla się kolejna informacja. Na scenę zostaje wprowadzony przez reżysera statysta (Arkadiusz Kos), który nie ma pojęcia o tym, jaka będzie jego rola. Przepasany w biodrach kawałkiem materiału, zostaje zaprowadzony pod krzyż, gdzie ma odegrać rolę ukrzyżowanego Chrystusa. Reżyser zasłania zasłoną stojącego przy krzyżu statystę.
Sala zapełnia się przez kolejnych aktorów, a jako ostatnia wbiega spóźniona kobieta. Próba rozpoczyna się. Poszczególne osoby odgrywają swoje role z utrudnieniami. Jakimi? Przypomnijmy sobie, jak zachowuje się młodzież pozostawiona chwilę pod nieobecność nauczyciela. Obraz pomoże nam wyobrazić lub przypomnieć sobie, co działo się wtedy na scenie. Tańce, bieganie po scenie, dziwne kroki, piruety, rzucanie cukierkami, wszystko wtedy, gdy któryś z aktorów próbuje odśpiewać swoją rolę. Na scenie wśród aktorów pojawia się również statysta w złoto cekinowej sukience rodem z imprezy sylwestrowej. Wygląda on komicznie, a sposób, w jaki próbuje zwrócić na siebie uwagę, na pewno rozbawia większość publiczności. Wraca pod ścianę, do odgrywania roli Jezusa, oczywiście nadal w błyszczącej sukience!

Zdjęcie pochodzi z oficjalnej strony Teatru.
Głównymi bohaterami odgrywanego przez aktorów „Napoju miłosnego” jest Nemorino (Pavlo Tolstoy) i Adina (Agnieszka Adamczak). Dziewczyna jest wybredną panną, która chce ‘dobrze’ wyjść za mąż i zapewnić sobie wygodne życie, a Nemorin nie jest kandydatem, który spełnia jej oczekiwania, ale za to szalenie się w niej zakochał. Dziewczyna postanawia wyjść za innego mężczyznę- sierżanta Belcore (Jaromir Trafankowski), w przeciągu kilku dni. Tymczasem do miasta przyjeżdża doktor, a zdesperowany chłopak udaje się do niego, bowiem słyszał on o eliksirze miłosnym, który mógłby pomóc mu w zdobyciu serca kapryśnej Adiny. Znachor Dulcamara (Damian Konieczek) wykorzystując naiwność Nemorino proponuje mu butelkę magicznego eliksiru, za jego ostatnie pieniądze. Oczywiście zakochany bez pamięci przystaje na propozycję. Dostaje zalecenie regularnego popijania napoju, a za 24 godziny każda dziewczyna ma zacząć starać się o jego względy, również wybranka jego serca. Nemorino zauważa, że kobiety zaczynają interesować się jego osobą i przypisuje temu zasługę 'eliksirowi’ . Czeka więc na spotkanie z miłością swojego życia. Czym był ów eliksir? Do tej pory jestem rozbawiona tym, że w dzisiejszych czasach możemy go dostać w prawie każdym sklepie!

Zdjęcie pochodzi z oficjalnej strony Teatru.
Pomiędzy przedstawianą historią Nemorino i Adiny, na deskach sceny panuje totalny chaos, a poirytowana suflerka od czasu do czasu stara się nad nim zapanować, wrzeszcząc na przykład tekst, który został przez kogoś pomylony. Aktorzy nudzą się, zwiewają, są znużeni próbą, przeszkadzają sobie, ktoś myli się w nutach, ktoś zapomina tekstu, ktoś odpisuje na SMS’a, ktoś czyta książkę, a kamerzysta nagrywa na żywo, ( wyświetlane w tym samym czasie na ekranie po prawej stronie) bardzo ‘profesjonalne’ i zabawne wideo przedstawiające chaos i osoby uczestniczące w próbie.
W trakcie przerwy między aktami, zaczepił mnie i mojego towarzysza pewien Pan siedzący w pobliżu: Czy Wy coś z tego rozumiecie? Tu ktoś biega, tańczy, ten w damskiej sukience, ten zakochany, tu śpiewają! Widziałem, że się śmiałaś. A Ty kolego?, zapytał humorystycznie.
Owszem, na scenie działo się dużo. Czasem faktycznie ciężko o rewelacyjną podzielność uwagi przez cały czas trwania spektaklu, ale w przypadku tej opery, chaos ma swój urok. Czułam, że wpadłam w wir tego, co się dzieje i ciekawa dalszych losów bohaterów oraz poczynań aktorów, czekałam na kolejne sceny. Podczas trwania opery nie dało się nie usłyszeć śmiechu lub chociaż cichego chichotu. Zerkając na ludzi widziałam na ich twarzach urocze zmarszczki towarzyszące uśmiechom. Oprócz tego, zdarzyło mi się usłyszeć różne pochlebne komentarze dotyczące tego, co aktualnie dzieje się na scenie. Oni są fenomenalni!– powiedziała Pani w rzędzie za mną, w momencie, gdy para śpiewaków zaczęła zabawnie odgrywać nie swoje role.
Już na sam koniec spektaklu, wraz z pojawieniem się na ekranie informacji o tym, że solistka, która zapadła w śpiączkę, zmarła, pojawiła się we mnie refleksja. Czym więc była ta próba? Jej ostatnim wspomnieniem z teatru, a może tym, o czym śniła będąc w śpiączce?

Zdjęcie pochodzi z oficjalnej strony Teatru.
Gdy po spektaklu spojrzałam na zegarek, zdziwiłam się, że minęło tyle czasu. Humorystyczność prezentowanej opery i intrygująca historia sprawiły, że straciłam poczucie czasu. Muzyka i śpiew, który sprawiał, że przez ciało przechodziły ciarki, wprawiały w niepowtarzalną atmosferę. Muszę przyznać, że muzyka (pod kierownictwem Katarzyny Tomala-Jedynak) była mocną stroną opery, jak również pięknym jej dopełnieniem. Natomiast głosy fenomenalnego chóru (prowadzonego przez Mariusza Otto), wypełniały całą salę i sprawiały, że człowiek momentami zamierał z wrażenia. Aktorzy grali, że grają. To niebanalne podejście do sztuki, pozwoliło na zupełnie inny odbiór spektaklu.
Z ręką na sercu chciałabym polecić Napój miłosny każdemu. Nieważne czy jesteś w okresie dorastania, czy masz go już dawno za sobą. Według mnie, opera ta ma szansę podobać się każdemu niezależnie od wieku, a nawet tym, którzy za taką formą sztuki nie przepadają.