“Wesołego Halloween, Michael” – Czy Halloween nadal przeraża?

40 lat temu świat zadrżał na wieść o nocy Halloween w miasteczku Haddonfield, podczas której ze szpitala psychiatrycznego uciekł Michael Myers. Film w reżyserii Johna Carpentera okazał się prawdziwym sukcesem i w 1981 roku ukazała się jego kontynuacja, która była, moim zdaniem, jedynym logicznym dopowiedzeniem i zakończeniem historii. Halloween doczekało się bowiem licznych rozwinięć, których zawsze podejmowali się zupełnie nowi twórcy. W efekcie otrzymaliśmy serię liczącą blisko 10 produkcji, z których tylko 4 są ze sobą ściśle połączone postacią Laurie Strode. Pojawiały się wątki krewnych Myersa, przedstawianie go jako istoty nadprzyrodzonej, a nawet relacja internetowa z nocy w jego domu. Krótko mówiąc, ilu scenarzystów, tyle przedziwnych wariacji z udziałem człowieka w masce.

Jamie Lee Curtis jako Laurie Strode, Halloween (2018)
Czy tegoroczne Halloween to powrót do starych, dobrych czasów? Zdecydowanie nie, choć sięgnięto po niemal identyczne zabiegi i muzykę, a nawet całe sceny. Trudno mówić tu o amnezji scenarzystów, która ma miejsce przy wielu serialach i sequelach, bowiem nie wzięli oni pod uwagę historii z poprzednich kontynuacji, jak chciażby Halloween – 20 lat później, w którym poznajemy syna Laurie, w tym przypadku odnoszą się oni tylko i wyłącznie do filmu Johna Carpentera, dzięki czemu otrzymujemy pewne związki i w dużej części logiczne wypadkowe. Po 40 latach Laurie Strode planuje zmierzyć się z koszmarem, który przeżyła w młodości. Kobieta mieszka w odosobnieniu, a jej relacja z rodziną nie należy do najlepszych. Choć jest to bardzo dobry punkt wyjścia dla fabuły, jego potencjał nie został wykorzystany. Zamiast skupić się na porachunkach z przeszłości, David Gordon Green odpowiedzialny za reżyserię i scenariusz, poświęca czas ekranowy na mało istotne problemy nastolatków i całe mnóstwo postaci epizodycznych, do których widz nie ma nawet możliwości w jakikolwiek sposób się przywiązać, żeby żałować ich, kiedy umierają. Tutaj pojawia się, moim zdaniem, największy problem tej produkcji – epizody, często nawet nie związane z morderstwami, przysłaniają główny wątek. O ile w Halloween z 1978 mieliśmy czas na wejście w sytuację, kibicowaliśmy ofiarom Myersa, tak tutaj mamy do czynienia z taśmowym wręcz zabijaniem, nie angażującym w żaden sposób. Zrezygnowano z niebanalnego spokoju i wolnego tempa wprowadzającego niepokój i napięcie, na rzecz działań nierealistycznych i niewyważonej akcji, które sprawiły, że film traci na wiarygodności. Po raz kolejny twórcy bazują na schematach, co sprawia, że kogoś, kto miał już styczność z Halloween, nie są w stanie niczym zaskoczyć ani zainteresować.

Halloween (2018)
Nowi bohaterowie wydają się być postaciami nie do końca dobrze nakreślonymi, a i aktorsko pozostawiają wiele do życzenia. Mało wyraziste charaktery córki i wnuczki giną w zestawieniu z charyzmą Jamie Lee Curtis w roli Laurie Strode. Z kolei Dr Sartain, grany przez Haluka Bilginera, w swojej fascynacji i obsesji zrozumienia Myersa jest wręcz groteskowy. Historię rozpoczyna wizyta dwóch dziennikarzy w zakładzie psychiatrycznym, gdzie uchyla się nam rąbek tajemnicy, a bohaterom odsłania się ją całkowicie, pozbawiając Michaela maski. O ile w pierwszej części faktycznie przez chwilę mogliśmy zobaczyć jego twarz, kontrastującą z okrucieństwem prawdziwą niewinność, tutaj pokazuje się nam rozmaite ujęcia na zasadzie niedopowiedzeń i zapowiedzi, które mimo swojej mnogości nie dały równie mocnego efektu.

Tony Moran jako Michael Myers, Halloween (1978)

Jamie Lee Curtis jako Laurie Strode, Halloween (1978)
Mimo wielu niedociągnięć na poziomie fabularnym, Halloween nie można odmówić świetnej warstwy muzycznej. Oryginalny motyw Johna Carpentera w swoje ręce wzięli jego syn, Cody Carpenter i Daniel Davis, którzy tak naprawdę swoją przygodę z filmem zaczęli od tej produkcji. Brzmienie jest zdecydowanie cięższe, słychać mocne gitarowe akcenty, które w połączeniu z grą świateł przytłaczają i potęgują uczucie niepokoju. Mamy tu do czynienia ze swoistą innowacyjnością w muzyce filmowej, przywodzącą na myśl Mad Max: na drodze gniewu, gdzie rockowo-metalowe dźwięki rozsadzają sceny.

Jamie Lee Curtis jako Laurie Strode i Judy Greer jako Karen, Halloween (2018)
Michael Simmonds odpowiedzialny za zdjęcia do Nerve i Paranormal Activity 2 również nie zawiódł i dał popis swoich umiejętności przede wszystkim w scenach nocnych i szerokich kadrach. Film składa się z szeregu rozmaitych ujęć z różnych perspektyw, praca kamery dopasowuje się idealnie do ruchu, scenerii i muzyki, dopełnia kontekstu niemal doskonale, nie jest chaotyczna i pozwala skupić się na odbiorze całości w sposób niezakłócony, co można zaobserwować chociażby w Mother.

Andi Matichak jako Allyson, Halloween (2018)
Jako przedstawiciel gatunku, jakim jest horror, Halloween zdecydowanie odstaje od tego z 1978 roku, jednak wciąż pozostaje w konwencji i ma swoje mocne strony w warstwie technicznej, która w znacznym stopniu wyrównuje poziom całego filmu, nie wypuszczając odbiorcy poza uniwersum. Niestety niedopracowany scenariusz i błędy w nim zaistniałe sprawiają, że mimo standardowego metrażu, nieprzekraczającego dwóch godzin, można stracić zainteresowanie historią i odczuć zbyt dużą ilość czasu poświęcanego konkretnym dialogom i sytuacjom. Stanowi historię niedopracowaną, niepełną, a przez to dość banalną, a dla mnie, jako osoby, która obejrzała całą serię, w istocie nudną i przewidywalną, o czym świadczy fakt, że po zakończeniu, na jakie zdecydowali się twórcy, mogę spodziewać się, że za jakiś czas Michael Myers ponownie zajrzy do kin, a “Wesołego Halloween, Michael” wypowiedziane przez Laurie wcale nie było pożegnaniem.
3/10