„Wszyscy chcemy wierzyć w perspektywę lepszego świata” – „Bóg mordu” Teatru 13

Na pewno znacie te pełne niezręczności chwile ciszy podczas niechętnie odbywanej, niespecjalnie klejącej się rozmowy. Nie raz z pewnością doświadczyliście nieznośnego uczucia frustracji na samą myśl o tym, że musicie spędzić chociażby kwadrans w towarzystwie za którym nie przepadacie. Od tak zarysowanej sytuacji wyszła Yasmina Reza, francuska dramatopisarka, tworząc (wydaje się kultową już) sztukę – „Bóg mordu” – wystawioną po raz pierwszy pod koniec 2006 roku w Zurychu. Obecnie można obejrzeć ją w Białołęckim Ośrodku Kultury w Warszawie w reżyserii Anety Muczyń. Dzięki jego uprzejmości miałam przyjemność zobaczyć, jak słynne spotkanie zinterpretuje Zespół Teatru 13.
Znany na całym świecie dramat to zaczynająca się niewinnie historia dwóch małżeństw, które spotykają się w domu jednego z nich, aby wyjaśnić okoliczności bójki ich synów. Veronique (Joanna Rucińska), pisarka, koneserka sztuki i pacyfistka oraz Michel (Marcin Majkut) prowadzący własną działalność gospodarczą, zajmujący się sprzedażą artykułów gospodarstwa domowego, to pozornie zgodne i czułe małżeństwo. Nieoczekiwanie ich syn zostaje pewnego dnia uderzony przez kolegę, którego rodzice, wzięty adwokat Alain (Filip Pietkiewicz-Bednarek) oraz Annette (Maja Jakuszko), doradca w sprawach spadkowych, to ludzie eleganccy, dystyngowani i jakby „z innej bajki”. Ta czwórka spotyka się w przystrojonym wazonem uroczych tulipanów kupionych specjalnie na tę okazję salonie Veronique i Michela, aby wspólnie ustalić okoliczności bójki dzieci i dojść do porozumienia w tej kwestii.
.jpg?resize=800%2C534&ssl=1)
Marcin Majkut (Michel), Filip Pietkiewicz (Alain)
Z początku niezręczna, przepełniona wypowiadanymi ostrożnie wyuczonymi formułkami grzecznościowymi sprowadzającymi się do pojedynczych potaknięć i kolejnego pytania o herbatę, rozmowa z każdą kolejną minutą przeobraża się w prawdziwe pole bitwy. Bójka jedenastolatków schodzi na dalszy plan, a tłem dla potyczki są mdłości, zniszczony, unikatowy egzemplarz Kokoszki, gruszkowo-jabłkowa tarta i rozmowy telefoniczne Alaina próbującego ratować najważniejszego klienta przed medialnym linczem. Bohaterowie to tracą nad sobą panowanie, to bezskutecznie usiłują trzymać wątły fason. Pierwotnie skupieni w małżeńskich obozach stojących przeciwko sobie, z czasem zawiązują między sobą krótkotrwałe, kruche sojusze o zróżnicowanych konfiguracjach – widz nigdy nie wie, kto w danym momencie będzie dla siebie wrogiem, a kto przyjacielem. Sytuacja wymyka się spod kontroli, postaci coraz bardziej obnażają się ze swoimi ciemnymi stronami, na prowadzenie wysuwają się nie społeczne konwenanse i grzeczność, a frustracja, panika i małżeńskie kryzysy. Bohaterowie śmiejąc się przez łzy i popijając rum pogrążają się w coraz większym chaosie; są niczym wulkany w stanie erupcji, gotowe wybuchnąć w najmniej oczekiwanym momencie. Nagle to nie okoliczności pobicia i zaszłości między dziećmi stają się ważne, a wyrzucenie chomika z domu, nieustanne odbieranie służbowych telefonów czy stojące niewinnie w wazonie tulipany.
Choć konwencja sztuki wydaje się być komedią w klasycznym wydaniu, mamy tu do czynienia z nieźle zrealizowanym komediodramatem portretującym dramatyczną w istocie rozsypkę relacji międzludzkich. Kiedy salwy śmiechu ucichną, w myślach odbiorcy zaczynają kiełkować kolejne refleksje związane z kondycją współczesnego społeczeństwa, problemami, z jakimi się ono boryka. Na pierwszy plan zaczynają wysuwać się, okraszone co prawda ciętym dowcipem i groteską, ale w rzeczywistości przykre dylematy pojedynczych jednostek, ich moralno-życiowe rozterki i rozczarowania. Uważnie oglądając, można z „Boga mordu” wyciągnąć wiele naprawdę pouczających i wartościowych tez na temat aktualnych bolączek ludzkości. Z całą pewnością mogę powiedzieć, że interpretacja dramatu Yasminy Rezy dokonana przez Zespół Teatru 13, pod reżyserskim kierownictwem Anety Muczyń i asystującej jej Wiktorii Głozak, jest znakomita. Cała grupa stanęła na wysokości zadania, bo choć mając tak wspaniałą podstawę, jaką jest bez wątpienia tekst sztuki, łatwo przecież mogli popaść w banał. Artystom udało się jednak przemycić własne pomysły i wizje, stroniąc od nadmiernej odtwórczości.
Choć z początku rysowały się pewne nierówności między poziomem gry poszczególnych aktorów, z czasem wyrównały się jednak i sprawiły, że trudno przypisać sztuce jakikolwiek słaby element. Naturalni i prawdziwi w oddawaniu emocji (chociaż chwilami niestety popadający w jaskrawość i sztuczność, na szczęście bardzo krótkotrwałe) tchnęli w „Boga mordu” ciekawy powiew świeżości. Fantastycznym pomysłem, który doskonale wpłynął na odbiór sztuki czyniąc go pełniejszym było stworzenie widowni… na scenie! Niepełny pierścień ułożony z kilku rzędów krzeseł i okalający niewielką przestrzeń, na której swoje żniwo zebrał tytułowy bóg mordu, przyczynił się do tego, iż publiczność miała bliższy (i o wiele efektywniejszy dzięki temu) kontakt z rozgrywającymi się tuż przy nich wydarzeniami.

Filip Pietkiewicz (Alain)
„Bóg mordu” nigdy nie zakładał spektakularności pod względem formy i w tym niewątpliwie tkwi jego niebywała siła, ale i potencjalna przeszkoda dla artystów. Nie ulega wątpliwości, iż skromna przestrzeń i fabuła opierająca się w istocie o nieustanną konwersację prowadzoną przez bohaterów, może stanowić trudność, zwłaszcza jeśli chodzi o utrzymanie publiczności w ciągłym zainteresowaniu. Zdolnym aktorom i reżyserce wraz z asystą udało się jednak sprawić, iż widzowie od początku do samego końca, nie mogli się nudzić, a jedynie z uwagą i żywą ciekawością obserwować rozgrywające się przed nimi wydarzenia. Nie jest to, co należy z całą pewnością podkreślić, zasługa jedynie fantastycznej treściowo i zaskakującej sztuki, a charyzmatycznych aktorów, którzy oczarowywali publiczność nie pozwalając oderwać od siebie oczu (na uwagę zasługują tu przede wszystkim znakomity Marcin Majkut w roli cholerycznego i niejednoznacznego Michela oraz Filip Pietkiewicz-Bednarek czarujący swoją opanowaną i chłodną manierą).
Świetne dopełnienie całości sztuki stanowiła klimatyczna, a w odpowiednich momentach niepokojąco psychodeliczna muzyka, za którą stoi Jan Pałys, podkreślająca skrajne emocje bohaterów i ich kryzysowe położenie. Sznytu naturalności dodała także dbałość o to, aby postaci faktycznie zajadały się słodkościami i popijały kawę – ten zabieg nadał niezbędnego sztuce realizmu i zdecydowanie podniósł jej jakość jako całości.
Z całą pewnością mogę stwierdzić, że „Bóg mordu” w wersji, jaką mogłam zobaczyć w Białołęckim Ośrodku Kultury to teatr, jaki chcę oglądać i jaki wierzę, że jest potrzebny. Jeśli miałabym podsumować jednym słowem ten spektakl, nazwałabym go wprost „znakomitym”, bo reprezentującym niezwykle wysoki poziom, zachwycającym pełnym profesjonalizmem, świeżością i naturalnością. Jest to spektakl, który rośnie w siłę z każdą minutą, zapada w pamięć, zniewala dobrym smakiem i nie pozwala być względem siebie obojętnym.
______________________________________________________
Spektakl został obejrzany dzięki uprzejmości Białołęckiego Ośrodka Kultury w Warszawie. Najbliższy termin, kiedy można „Boga mordu” Teatru 13 obejrzeć to 2 grudnia. W ramach współpracy z BOK-iem zorganizowany zostanie KONKURS z podwójną wejściówką na sztukę, który pojawi się pod koniec listopada na Facebooku.
Zdjęcia pochodzą z oficjalnej strony spektaklu na bok.waw.pl