„To jest mały krok dla człowieka, ale wielki skok dla ludzkości” – o filmie „Pierwszy człowiek”

Damien Chazelle cyklicznie, średnio co dwa lata, powraca z filmem, który szybko staje się hitem. Zaledwie trzydziestotrzyletni Amerykanin zachwycił już okrzykniętym arcydziełem „Whiplashem”, a niedługo potem podbił świat klasyką w wydaniu musicalowym – „La la land”. Tym razem Chazelle wziął na warsztat fakty, fragment jednego z najważniejszych epizodów najnowszej historii – amerykańską wyprawę na podbój Księżyca. Opowiadając o wycinku z życia światowej sławy astronauty, Neila Armstronga i zdobyciu srebrnego satelity Ziemi, reżyser zaserwował nam opowieść o marzeniach, ambicji, ludzkich możliwościach i pokazał, jak bardzo potrafi się zmienić perspektywa, kiedy horyzonty stają się szersze.

Plakat filmu, źródło: filmweb.pl
Lata 60. XX wieku. W tle zimna wojna i wyścig między Stanami Zjednoczonymi a Związkiem Radzieckim o sukcesy w eksploracji kosmosu. NASA intensywnie pracuje nad podbojem Księżyca. Równocześnie Neil Armstrong, pracujący tam jako pilot testowy maszyn o napędzie rakietowym, przeżywa osobistą tragedię i zamyka się w sobie uciekając w ambitne plany zaangażowania się w rozwój kosmicznej misji. Szybko staje się faworytem przełożonych i osobą mającą grać pierwsze skrzypce w załodze astronautów wyruszających na Księżyc. Historia spektakularnej wizji stanięcia na srebrnym globie i spojrzenia z takiej perspektywy na Ziemię przeplata się tu z rodzinnym dramatem, jakiego doświadcza młody Armstrong próbujący uporać się z rozdzierającą żałobą po stracie dziecka. Śmierć, której nie rozumie i z którą nie potrafi się pogodzić, dotyka go właściwie od początku. Osamotniony po bolesnym przeżyciu związanym z pochowaniem ukochanej córki, z każdym dniem oddala się od, tak samo jak on zagubionych, bliskich i zanurza w obsesyjnym poczuciu misji organizowanej przez NASA.

Ryan Gosling jako Neil Armstrong, źródło: variety.com
W gruncie rzeczy, „Pierwszy człowiek” to trzymająca w napięciu historia o przekraczaniu własnych granic w globalnym, cywilizacyjnym ujęciu, to swoisty hołd złożony odwiecznym marzeniom człowieka o podboju Kosmosu, wyrwaniu się z macek technologicznych ograniczeń, czynieniu kolejnych kroków na drodze światowego rozwoju, ale jednocześnie intymna, często przepełniona bólem i goryczą, opowieść o ludzkim poczuciu samotności i zagubienia, chorobliwej ambicji i definicji podążania za marzeniami. W wielu produkcjach spektakularność fabuły jest niemal nierozłączna z tandetnym widowiskiem, tanim patosem i efekciarstwem. W przypadku „Pierwszego człowieka” pozostaje tylko zachwyt. Wbrew wyobrażeniom, reżyser postawił na ujęcia z bliska i detal. Choć film zabiera widza w kosmiczną podróż, nie daje wątpliwej jakości popisu efektów specjalnych, a stawia na bezkonkurencyjny, momentami klaustrofobiczny realizm. Zachwyca tutaj praca kamery zawsze będącej blisko spoconych, pełnych napięcia twarzy astronautów i pokazujących Kosmos widziany zaledwie z wizjerów w statkach. Dzięki temu oglądający mógł niemal w pełnej krasie odczuć fizycznie wszystkie sytuacje, w jakich znajdowali się bohaterowie na ekranie, przyjąć perspektywę zamkniętych w ciasnej maszynie śmiałków podbijających przestrzeń kosmiczną bez pewności, że wrócą żywi na Ziemię.
/cdn.vox-cdn.com/uploads/chorus_image/image/61343679/2493_D030_00395R_GRD.JPG_cmyk_2040.0.jpg?resize=1200%2C800&ssl=1)
Kadr z filmu, źródło: theverge.com
Znakomitym dopełnieniem dramatycznej i spektakularnej opowieści o zdobyciu Księżyca jest niewątpliwie wirtuozerska ścieżka dźwiękowa, za którą stoi wierny kompan i najlepszy przyjaciel reżysera, Damiena Chazelle – Justin Hurwitz. Jego wyważona i w odpowiednich momentach nad wyraz patetyczna muzyka uczyniła cały film jeszcze większym i o wiele ciekawszym widowiskiem. Na uwagę zasługuje na pewno różnorodność kompozycji stworzonych przez Amerykanina, która raz jest pełna napięcia, gwałtowna i ekspresyjna, innym razem oszczędna i przejmująca. (Całości możecie posłuchać na Spotify)
Zaskakująco przemyślany scenariusz stanowił doskonałe pole do popisu dla Ryana Goslinga („Pamiętnik”, „La la land”) i partnerującej mu Claire Foy („The Crown”), którzy wcielili się odpowiednio w postaci Neila Armstronga i jego żony, Janet. Fenomenalne, momentami wręcz ascetyczne w epatowaniu przerysowanymi i karykaturalnie dramatycznymi emocjami było przyjemnym dla widza doznaniem w odbiorze nieprzysłaniającym filmu jako całości. Na szczególną uwagę zasługuje znakomity kontrast między Goslingiem tworzącym pozornie pełną zblazowania kreację, postać trwającą w wiecznym skupieniu i marazmie, a Foy w roli twardej strażniczki domowego zacisza chcącej nie wielkiego astronauty, a odpowiedzialnego męża i ojca. Damien Chazelle po raz kolejny udowodnił, że reprezentuje niesamowitą klasę jako twórca i stawia reżyserską poprzeczkę bardzo wysoko zachwycając wyważeniem, spektakularnością i doskonałym balansem między poszczególnymi elementami dzieła jako takiego. Spójny, poruszający, oferujący całą gamę rozmaitych emocji i zniewalający fantastycznym zapleczem technicznym „Pierwszy człowiek” to niezaprzeczalnie idealne kino, na jakie zasłużyło sobie tak przełomowe wydarzenie w dorobku cywilizacyjnym jakim był podbój Księżyca. Trudno wyobrazić sobie, aby można było lepiej opowiedzieć tę część światowej historii; Chazelle, subtelnie przeskakując od niepojętej dla przeciętnego widza wielkiej historii podboju Księżyca do osobistych rozterek jednostki, snuł tę opowieść w świetnym, neutralnym tonie zawierając w niej wszystko, co najciekawsze i najbardziej wartościowe. Choć ten wycinek historii jest powszechnie znany i fabularnie niewieloma rzeczami można było zaskoczyć, reżyser wraz ze scenarzystą postanowili odświeżyć te wydarzenia tworząc oryginalne i zaskakujące dzieło, w którym pobrzmiewają echa wiary w postęp i ludzkie możliwości.
9/10