Renesans poezji klasycznej? – grupa Ex cineribus #1

Obecne czasy wydają się niezbyt łaskawe dla poetów uprawiających swoją sztukę w „klasyczny” sposób. W dobie upraszczania wszystkiego i odchodzenia do lamusa kolejnych sposobów wyrażania myśli oraz słów, twórcy piszącemu rymem trudno jest być traktowanym poważnie.
Poezja wierszowana, rytmiczna, swoją wartość budująca podniosłym stylem, inwersjami i wykrzyknieniami dzisiaj uchodzi za niemodną, i choć Mickiewicz z Lechoniem wciąż rozkochują w sobie kolejne pokolenia odbiorców pięknem swojej bogatej poezji, współcześnie niewielu wschodzących artystów sięga po tego rodzaju środki. Dlaczego? Nie ulega wątpliwości, że obecnie wiersz wolny wygrywa w ostatecznym rozrachunku, a to dlatego, iż potrzeby dwudziestopierwszowiecznego czytelnika nastawione są na prostotę, oszczędność w formie, a nawet treści. Brakuje już miejsca dla długich wierszy z wyszukanymi metaforami, zgrabnie wplecionymi przerzutniami, wysmakowanymi epitetami rozpalającymi wyobraźnię odbiorcy. Może to zwykłe lenistwo będące zmorą aktualnej rzeczywistości, a może poezja, jak wszystko inne, musi podążać z duchem czasu? To zapewne zagadnienie nie do rozstrzygnięcia, jednakże zauważa się spychanie rozbudowanej formy wiersza szanującego rytm i rym jako jego zasadniczego budulca na coraz to dalsze plany. Tryumfy święcą utwory krótkie, proste, ascetyczne w formie, bazujące na łatwych w przekazie treściach.
Wiersz klasyczny, opiewający piękno i tradycję języka, opiera się przede wszystkim na bogactwie środków wyrazu. Finezyjne metafory, podniosłe zakrzyknięcia, znakomicie przestawione szyki poszczególnych zdań, kapitalne operowanie najwymyślniejszymi epitetami. To często sztuka dla sztuki mająca wynosić możliwości języka na piedestały. Chociaż dzisiaj poezja tego rodzaju wydaje się być zarezerwowana dla epok minionych, chociażby (jeśli mówimy o Polsce) romantyzmu i Młodej Polski, która z takiej właśnie jest najbardziej znana, nie oznacza to, iż gdzieś tam na obrzeżach świata kreślonego poezją nie znalazło się miejsce, swoisty port, do którego wpłynąć mogą wszyscy ci, którym rym i rytm jest bliski sercu i właśnie takie wiersze wychodzą spod ich rąk.
Dnia 1 lutego 2017 roku w przestrzeni facebooka zaistniała niezwykła grupa literacka „zrzeszająca poetów piszących wierszem”, jak sama siebie określa. Ową grupą literacką jest „Ex cineribus”, co z łaciny oznacza „Z popiołów”. Niesamowita trafność w doborze nazwy, nieprawdaż? Trzech założycieli grupy, Jan Słowikowski, Kamil Zybała i Daniel Duda znalazłszy między sobą pewną nić porozumienia, odkrywszy, że łączy ich podobne pojmowanie istoty poezji, postanowili połączyć siły, aby kultywować wciąż silnie pobrzmiewające, uparcie niegasnące echa wielkich klasyków poezji. Postanowili wspólnie przywrócić dawną, nie bójmy się użyć tego słowa, chwałę rymowanej, bogatej w formie i treści, poezji i dzielić się tym, co stanowi nieodłączny element ich tożsamości – wzniosłą, poruszającą poezją w klasycznym wydaniu. Łacińska nazwa dla ich połączonych sił to słynny „strzał w dziesiątkę”, bo z wypływających z niej dumy i patetyczności odczytać można intencje jej twórców – stworzenie odpowiedniego gruntu pod to, aby poezja klasyczna mogła powstać jak ten mityczny feniks z popiołów.
Niniejszy tekst to preludium do unikalnej serii wywiadów mających przedstawić sylwetki niezwykłej grupy młodych poetów hołdujących klasycznej formie, dzięki którym pragnę pokazać, co łączy, a co dzieli twórców skupionych w „Ex cineribus” – jakie mają refleksje na temat poety i poezji, co ich inspiruje, jak radzą sobie z gasnącą weną i czy widzą dla siebie miejsce w świecie sztuki. Mam nadzieję, że lektura tego niewielkiego cyklu udowodni, że pasje zawsze warto realizować, a zapał do działania, energia i poczucie robienia czegoś niestandardowego to wartości najważniejsze w życiu. Poeci z „Ex cineribus”, to grupa młodych ludzi połączonych wspólną pasją, myślących podobnie i realizujących się w tym, co niewątpliwie sprawia im wiele radości oraz satysfakcji, którzy udowadniają, że zawsze warto podjąć jakąkolwiek aktywność w samorealizacji.
Cykl rozpocznie wywiad z pomysłodawcą całej grupy, jej inicjatorem i założycielem wkładającym w jej rozwój wiele serca, Janem Słowikowskim.
Urodzony w Częstochowie w 1994 roku. Żyje i tworzy w Krakowie. Jeden z trzech założycieli grupy poetyckiej „Ex cineribus”. Studiował psychologię stosowaną na Uniwersytecie Jagiellońskim. Obecnie w trakcie przygotowań do obrony pracy magisterskiej z zakresu psychologii twórczości.
NŁ: Zacznijmy od tego, w jaki sposób narodziła się Twoja chęć do tworzenia poezji? Skąd ten zryw artystyczny, jakie są jego początki?
JS: Taki zryw miał miejsce na początku gimnazjum. Zakochałem się wtedy w nowej dziewczynie, która przyszła do naszej szkoły – i to zakochałem nieszczęśliwie. To już zdaje się bardzo sprzyjającym środowiskiem, do zrodzenia się w młodym człowieku pragnienia wylewania swoich emocji na papier. Oprócz tego, grałem w jedną z gier przeglądarkowych w klimacie rycerzy, dostępnych w sieci. Któregoś dnia na czacie w moim zakonie jeden z graczy zaprosił do wspólnego rymowania. Rymowaliśmy wspólnie z godzinę, później jeszcze poza grą. Nazwaliśmy się wtedy zresztą Rymcerzami, a potem nawet publikowałem jakiś czas pod takim pseudonimem na Nieszufladzie. Nadal zresztą czasem rozmawiamy, choć nie o poezji. Co do chęci tworzenia poezji, odpowiedziałbym zupełnie inaczej, ponieważ taka naprawdę świadoma, bardziej dojrzała decyzja, przyszła na początku studiów. Takim pierwotnym momentem zrywu był klimat emocjonalny nieszczęśliwego zauroczenia oraz to rymowanie na rycerską modłę… Ciężko się więc chyba dziwić, jak to się dalej potoczyło.
NŁ: Pamiętasz, kiedy napisałeś swój pierwszy wiersz? O czym był, pod wpływem jakich emocji powstał, co było inspiracją?
JS: Bardzo wyraźnie. W tamtym czasie dużo jeździłem na skuterze, ciesząc się wolnością, którą daje odczuwanie pędu powietrza. Częściej chyba tylko przeżywałem nieodwzajemniony afekt. Kiedyś, po przejażdżce przez wieś, w której mieszkała ta dziewczyna, przeżywane cierpienie skłoniło mnie do napisania o nim w formie rymowanej. Nie było to nic nadzwyczajnego, nosi nawet tytuł Zbiór rymów – wyjątkowo adekwatny, bo to jeszcze nie wiersz, ale zbiór luźno powiązanych dystychów. Nie zaglądałem dawno do tych pierwszych wierszy, pewnie trochę z niesłusznego wstydu, ale taki powrót wymaga chyba większej jeszcze dojrzałości. I choć nie były niczym niezwykłym, mają dla mnie, a szczególnie ten pierwszy, ogromną wartość sentymentalną.
NŁ: Brałeś kiedykolwiek udział w jakimś konkursie poetyckim, recytatorskim, stawałeś w szranki z innymi?
JS: Był taki okres, kiedy odkryłem mnogość takich konkursów i próbowałem w nich swoich sił razem z Czarnym Wilkiem. Szybko jednak się zawiedliśmy. Ostatnim gwoździem do trumny był dla mnie Ogólnopolski Konkurs Poetycki im. C. K. Norwida – edycja czternasta albo piętnasta. Miałem już odpowiedni wiersz na taką okazję: Z popiołów, który napisałem w odpowiedzi do Na zgon poezji, Norwida. To był czas, kiedy się w nim intensywnie zaczytywałem i mam za sobą ponad 700-stronicowy wybór jego wierszy, do którego w wierszu nawet się odwołuję – to właśnie poezja Norwida wskrzesza Poezję, nad którą wieszcz rozpaczał w swoim wierszu. Bardzo niecierpliwie oczekiwałem na wyniki. W końcu nie znalazłem się nigdzie na liście laureatów, nawet honorowych, a zwyciężył… wiersz wolny. We wszystkich poprzednich konkursach było podobnie, jednak wiersz wolny wygrywający konkurs im. Norwida… To było dla mnie zbyt wiele i straciłem zainteresowanie konkursami. Jest we mnie pragnienie szturmowania ich do skutku, jednak to może w przyszłości – na razie interesują mnie inne formy promocji poezji wierszowanej.
NŁ: Czy rymy i podniosły styl (charakterystyczny szyk, wykrzyknienia i tym podobne) nie wydają Ci się czymś niepoważnym w dobie uproszczania wszystkiego?
JS: Z pewnością nazbyt niepoważne wydają się nazbyt wielu osobom. Co do rymów, dla mnie jest oczywiste, że one w jakiejś mierze w poezji są wręcz *konieczne*, ponieważ one są po prostu wpisane w jej tożsamość – w jej początki i tradycję niesioną i rozwijaną przez wieki. Co do podniosłego stylu nie jestem taki pewien. Mamy przecież wielu genialnych poetów, którzy w wielu wierszach wcale podniośle nie pisali, chociażby Tuwim w Całujcie mnie wszyscy w dupę. To raczej kwestia stylu. Poza tym wszystko może mieć lepsze i gorsze wykonanie i nieodmiennie w moim odczuciu jest z patosem. Uważam wręcz, że w przypadku niektórych tematów, szczególnie doniosłych historycznie dla naszego narodu, nie sposób wyobrazić sobie chociaż część poezji takich czasów, która nie byłaby podniosła. Przecież historia nie zatrzymała swojego biegu wiek temu i zawsze przychodzą chwile podniosłe, jak choćby tegoroczne 100-lecie Odzyskania Niepodległości. Powiedziałbym też mocniej, że nie jest to czas upraszczania – które może być postępem, odcięciem tego co zbędne – ale że jest to czas regresji, a może nawet wyparcia się własnej tożsamości.
NŁ: Po co poecie metafora?
JS: Ona pełni wiele funkcji. Sam bardzo chętnie jej używam, albo raczej… niechętnie ją zarzucam. Niekiedy cały wiersz jest swoistą metaforą czegoś zupełnie innego, wtedy lubię nazywać to raczej symbolem, niż metaforą. To pozwala na podkreślenie pewnych aspektów zjawiska, do którego metafora się odnosi, za pomocą zjawiska opisywanego. Dobra metafora pozwala patrzeć w dwa kierunki równocześnie, albo zobaczyć syntezę dwóch odmiennych krajobrazów, pozwala na stworzenie czegoś nowego. Kiedy cały wiersz jest symbolem czegoś innego, to pozwala się poecie ukryć, równocześnie powiedzieć coś, nie mówiąc tego wcale, albo też zamknąć znaczenie na klucz, ale zostawiając go w zamku dla tych, którzy tego nie przegapią. Pojedyncza, punktowa metafora w tekście pełni bardzo podobną funkcję – pozwala spojrzeć jednocześnie na dwa wydarzenia, to często bardzo intensywne przeżycie. Poza tym, metafora jest nam ludziom często po prostu nieodzowna, by wyrazić pewne rzeczy, na przykład… metaforę.
NŁ: Często się mówi o tym, że poeta musi uważnie słuchać głosów przeszłości, bo zawsze mniej czy bardziej poeta jest kontynuatorem myśli swoich poprzedników, spadkobiercą ich spuścizny. Jak jest u Ciebie?
JS: Ja na pewno słyszę takie zdania o wiele zbyt rzadko i o wiele zbyt rzadko dzisiaj spotykam poetów, którzy czują się w ten sposób. Dojrzewanie mojej poezji zaczęło się z pewnością w chwili, kiedy postanowiłem sięgnąć po pierwszy tomik poezji w antykwariacie. To był Lechoń, choć wtedy jeszcze mnie to tak nie poderwało jak późniejsza lektura Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej i Norwida. Wcześniej dużo pisałem, ale nie bardzo interesowałem się poezją. Kiedy jednak zacząłem czytać prawdziwych mistrzów, to z początku zupełnie zaniemogłem w pisaniu widząc przepaść, a następnie poczułem do poezji taki pociąg, jak nigdy wcześniej, bo zdecydowałem się tę przepaść przeskoczyć. Nawet po lekturze tylko kilku poetów jasno widzę, jak przez wieki polska poezja rozwijała się. Najmocniejsze takie odczucie miałem, gdy po lekturze Norwida zakupiłem opasły wybór wierszy Leśmiana. Ktoś, kto nie zna poezji mistrzów, którzy byli przed nim, nie tylko nie ma dostępu do bogactwa warsztatu, który oni wypracowali, ale nie ma rozeznania, jak się ma do tego jego warsztat własny. Taki poeta zawsze jest narażony na powtórne odkrycie twierdzenia Pitagorasa, jeśli w ogóle ma do tego odpowiedni talent. Nie wyobrażam sobie mojej tożsamości jako poety, gdybym był odcięty od jej Ducha.
NŁ: Poezja rodzi się z emocji czy jest wynikiem zaplanowanego działania? Przypomina bardziej wolny, swobodny akt czy jasno określoną pracę rzemieślnika?
JS: Sam bardzo jestem ciekaw. Całkiem możliwe, że kiedyś udzielę na to jakiejś zadowalająco rzetelnej odpowiedzi, ponieważ w niedalekiej przyszłości planuję podjąć studia doktoranckie z psychologii, a w pracy naukowej zajmować chciałbym się przede wszystkim właśnie twórczością. Póki co, mogę powiedzieć tylko tyle, ile wiem z własnego doświadczenia. Jak to często bywa, potrzebne są obie cząstki. W przypadku niektórych wierszy więcej jest u mnie spontaniczności, z rzadka zdarza się, że pod wpływem nagłego natchnienia napiszę cały wiersz, który na chłodno wymaga tylko drobnych poprawek. Czasem wiersz jest efektem długich rozmyślań i powstaje w procesie dopasowywania odpowiednich słów i środków, aby tę myśl jak najpełniej i najefektowniej wyrazić. Ale najczęściej jest w moim pisaniu trochę emocji – głównie podczas doświadczania inspiracji – później to już praca nad wierszem, gdzie na niektóre wersy wpada się jakby ot tak, a nad niektórymi trzeba się napracować. No i oczywiście spora dawka satysfakcji na koniec, a czasem i zawód.
NŁ: Kochanowski lubował się w czerpaniu z Horacego, Herbertowi nie obce były bogate motywy mitologiczne, a kto stanowi poetycki autorytet i wzór dla Ciebie, co jest Twoim źródłem inspiracji?
JS: Jeśli miałbym wymienić taki jeden wzór, byłoby to bardzo trudne. Czytam dużo poezji, dwóch poetów równocześnie po kilka wierszy dziennie. Zawsze jest tak, że aktualnie czytany mistrz wpływa na moją poezję, czy to przez bezpośrednie zaczerpnięcie pewnej idei zawartej w wierszu, czy jakimś rozwiązaniu z którym nie spotkałem się wcześniej. Z pewnością Norwid zajmuje w moim sercu bardzo wyjątkowe miejsce i sporo czerpałem z niego w pewnym czasie. W ostatnim czasie czytałem Leśmiana. Polecił mi go Kamil (jeden z założycieli Ex Cineribus – przyp. red.), za co jestem niezmiernie wdzięczny. Z pewnością wiele zaczerpnąłem od niego. Takim przykładem z pewnością są pisane przez niego cykle wierszy, z których każdy cechuje się takim samym układem strof, nierzadko na pewien określony temat. Byłem tym tak zachwycony, że sam postanowiłem rozpocząć pisanie takiego cyklu, Fałszywi bogowie, w ramach którego wiersz ma zawsze podobną budowę, choć opowiada o nieco innej rzeczywistości, którą nierzadko stawiamy w naszym życiu na miejscu Boga. I tak to trochę jest, że jakiś poeta, którego obecnie czytam ma na mnie największy wpływ, a później przychodzi kolejny, z którego coś innego włączam do własnego warsztatu.
NŁ: Zdarzyło Ci się kiedyś w wierszu polemizować z jakimś poetą?
JS: Zdarzyło mi się próbować. Mam na pewno jeden, góra dwa takie wiersze, ale są raczej przeciętne. Może tylko Milczy woda jakby wyschła, który jest odpowiedzią na Huczy woda po kamieniach, Asnyka. Odpowiadając na wiersz posługuję się jego oryginalną formą, na ile potrafię. Wcześniej mówiłem już o wierszu, w którym odpowiadam na wiersz Norwida. Zresztą po napisaniu mojego wiersza przekonałem się, że właśnie Asnyk odpowiedział na ten sam wiersz Norwida. Takie odpowiedzi, polemizujące czy też wyrażające inne doświadczenie czytanego wiersza, sprawiają mi często trudność, ponieważ zawsze pragnę, by taki wiersz dorastał choć trochę do oryginału, a mój obecny warsztat w mojej ocenie pozwala mi na to tylko z rzadka w sprzyjających okolicznościach. Tak więc z tomików poezji wystaje mi masa kolorowych kartek samoprzylepnych, z których część przyklejona jest obok wiersza, na który pragnę kiedyś odpowiedzieć. Bardzo w ogóle podoba mi się taka myśl, o poetach prowadzących taki dialog przez wieki.
Przedstawiona powyżej rozmowa to połowa całości, na II część zapraszam za tydzień o godzinie 17. Równocześnie wraz z poetami gorąco zachęcam do zaglądania na stronę grupy https://www.facebook.com/excineribus/ i podjęcia próby zasilenia szeregów Ex cineribus – szczegóły pod linkiem.