Dwadzieścia lat monumentu – The Miseducation of Lauryn Hill

Pod koniec sierpnia legendarny album The Miseducation of Lauryn Hill świętował swoje dwudzieste urodziny. Wydany w 1998 roku solowy debiut artystki znanej z formacji The Fugees reprezentuje głównie nurt neo soulu, czerpiąc jednocześnie z gatunków R&B, hip hop, soul i reggae. Niesamowite, głębokie teksty piosenek dotykają takich tematów jak macierzyństwo Hill, schyłek kariery The Fugees, a także miłosnych rozterek i motywów biblijnych. Tytuł nawiążuje do autobiografii The Education of Sonny Carson i dzieła Cartera G. Woodsona, The Mis-Education of the Negro. Album zadebiutował na pierwszym miejscu Billboard 200, zdobywając 10 nominacji do Nagrody Grammy, z czego aż pięć statuetek trafiło do rąk Lauryn.
The Miseducation of Lauryn Hill jest jednym z tych albumów, które zawsze znajdują się na publikowanych przez prestiżowe media listach najlepszych płyt wszechczasów. Krążek zdominował popkulturę i światowy rynek, pozwalając na powrót ambitnego hip-hopu do mainstreamu i wprowadzając nowatorską wersję soulu. To właśnie ten album otworzył szerzej drzwi dla raperek i wokalistek reprezentujących gatunki, które stereotypowo kojarzone były jedynie z gangsterskimi strojami, męskim punktem widzenia i niejednokrotnie wylewającą się agresją. Był to pierwszy i ostatni studyjny album Lauryn Hill, a jednak jej nazwisko do dziś pozostaje na ustach całego świata, który łatwo rozpoznaje ten unikatowy głos. Niewątpliwie kontrowersyjna i niejasna postawa Hill przez lata nie zaszkodziła ogromnemu szacunkowi, którym dażą jej muzykę najwięksi przedstawiciele współczesnego rynku muzycznego, jak choćby Beyoncé, Drake, Mary J. Blige czy Missy Elliott.
Płyta rozpoczyna się odczytaniem listy obecności w klasie. Prosty, acz genialny zabieg wprowadza nas głębiej w tytuł albumu – po paru sekundach nauczyciel dochodzi do nazwiska Lauryn Hill, odczytując je kilkukrotnie, acz bezskutecznie. Na tej lekcji artystka była nieobecna – nauczkę dało jej natomiast życie i ulica, co słychać już w pierwszych sekundach genialnego Lost One, zawierającego elementy śpiewane w jamajskim dialekcie patois. Mówi się, że mocny, ofensywny tekst skierowany jest do Wyclefa Jeana z zespołu The Fugees. Być może to jemu dwadzieścia lat temu Lauryn kazała przewartościować swoje życie i otworzyć szerzej oczy na to, co tak naprawdę jest ważne w obliczu pozornych sukcesów osiąganych kosztem sumienia.
Zaraz po pierwszym kawałku wracamy do szkolnej sali, w której wychowawca rozpoczyna z uczniami dyskusję na temat miłości i jej motywu w popkulturze. Nie można było wyobrazić sobie lepszego wstępu do jednej z najpiękniejszych i najbardziej bolesnych piosenek w historii muzyki. Ex-Factor jest emocjonalnym manifestem, litanią bólu i rozczarowania, rollercoasterem sprzeczności i genialną formą wyznania, które ciśnie się na usta osobie o złamanym sercu. To prawdopodobnie najlepsza piosenka na tym albumie, choć odbiegająca od ogólnego klimatu, który rzuci na nas później urok. Co więcej, Ex-Factor z powodzeniem mógłby startować w plebiscycie na utwór stulecia. Po przysłowiowych piętach depcze mu fascynujące To Zion – idealny przykład świetnie wplątanych w życiowe wyznania metafor odnoszących się do biblijnych historii, w tym wędrówki Narodu Wybranego i zwiastowania. Zion to nie tylko Syjon, ale także imię chłopca, który pojawił się w życiu artystki pomimo wszystkich przeciwności losu i sprzecznych zdań bliskich osób. Nie znajdziecie lepszego wyznania matczynej miłości z bagażem doświadczeń, uzbieranych mimo młodego wieku. Gościnnie Carlos Santana. Chwilę później rozbrzmiewa w głośnikach największy przebój Hill – skoczne Doo Woop (That Thing). Wielkość na pozór czysto rozrywkowego utworu tkwi w jego szczegółach – Lauryn w równy sposób apeluje do obu płci o rozsądne podejście wobec własnego ciała i ostrzega przed wykorzystaniem przez nastawionych wyłącznie na te sprawy.
Po przesłuchaniu w głowie zostanie nam na długo Superstar, opowiadające o podróży, jaką odbyła artystka z etnicznych blokowisk New Jersey, gdzie muzyka była formą ekspresji i zapalała światło w ponurych chwilach szarej codzienności. Ale to właśnie dzięki niej Hill zaszła tak daleko – już wtedy wiedziała, ile wart jest talent oraz ciężka praca. Prawdodpodobnie nie przewidywała jednak, że jednym albumem pozostanie inspiracją dla innych artystów na minimum dwie dekady. Sama wyznaje, że chciała jedynie utrzymać się i zdobyć uznanie w gettcie, zdając się na swoją pasję. Z kolei Final Hour to intensywne, momentami przeszywające ostrzeżnie przez ostateczną chwilą, w której pieniądze, status gwiazdy i popularność będą niczym w porównaniu z dobrym sercem, które zdefiniuje nas przez Bogiem. Zestawienie takiego muzycznego gatunku z religijnym motywem, dopełnione całą gamą nagranych na żywo instrumentów w tle to coś wyjątkowego, choć nie niespotykanego u innych artystów. Z kolei na When It Hurst So Bad Hill uchyla po raz kolejny drzwi do jej prywatnych problemów. Artystka przekonuje, że czasem mozolna walka o naprawienie związku dwojga ludzi ma sens, lecz trzeba liczyć się z bolesnym uderzeniem o ścianę. Kontynuując historię o bolesnym uczuciu, Lauryn rozpoczyna I Used To Love Him, w której wspiera ją absolutna perfekcjonistka w rozprawianiu się z nieudanymi relacjami za pomocą muzyki. Duet z Mary J. Blige, z którą Hill pracowała przy czwartym albumie królowej hip-hop soulu, nie jest najmocniejszą pozycją na albumie, ale stanowi zdecydowanie smaczą gratkę dla fanów mixu tych gatunków. Zważając na okres, w ktorym The Miseducation… było nagrywane, wspólny kawałek z Blige w tym przypadku był chyba pozycją obowiązkową. Na podobnie wysokim poziomie jest drugi duet na płycie, pojawiający się już pod koniec krążka. Nothing Even Matters to zmysłowa i świetnie zaśpiewana z D’Angelo delikatna odmiana stylu. Zanim jeszcze nastąpi, dostajemy równie mocny co Lost Ones utwór Forgive Them Fathers, a Lauryn ponownie wykorzystuje religijne motywy. To własna wersja Concrete Jungle Boba Marley’a, na której artystka rzekomo znów przemawia do kolegów z The Fugees. Po raz kolejny pojawia się jamajski dialekt, który zdecydowanie wpływa na atmosferę całej piosenki, nabierającej kontrastu z następującym Every Ghetto, Every City. Opowieść o dzieciństwie i jego wpływie na decyzje w dorosłym życiu, a także zarówno dobrych, jak i złych aspektach wychowania się w na stereotypowym blokowisku mniejszosci etnicznej łączy się z metaforą Nowego Jeruzalem. Skoczna melodia, chwytliwe fragmenty i wciągające rytmy – ten utwór zdecydowanie jest niesłusznie zapomnianą perełką.
Trzecim singlem i dość sporym przebojem z płyty był utwór Everything Is Everything, prezentujący zupełnie inne przesłanie niż dwa poprzednie hity. Historia niesprawiedliwości spotykającej na każdym kroku młode pokolenie, otoczona filozoficznymi przesłaniami, niesie za sobą słowa pocieszenia, ale też wiąże się z urzeczywistnieniem bolesnych faktów. W pamięci zdecydowanie zapada nam drugi wers, wyrecytowany w niepodrabialnym stylu Lauryn, który wynosi jej solowy album na niedościgniony poziom. Ciekawostka – na trzecim singlu na fortepianie grał John Legend, wówczas jeszcze nieznany w muzycznym środowisku.
Zamykający album utwór, również zatytułowany The Miseducation of Lauryn Hill, to przede wszystkim jej soulowy, czarny, przepełniony uczuciami głos. Czterominutowa wokalna symfonia dla uszu dopełnia całą historię opowiedzianą na całej płycie. Warto zauważyć, że miseducation nie znaczy tutaj braku wykształcenia. Przerywana piosenkami, niedokończona szkolna lekcja w tle symbolizuje wartości, których nie nauczymy się w czterech ścianach za niewygodną ławką – trzeba przeżyć je na własnej skórze, by nasze życie nabrało nowego sensu. To bardzo cenna uwaga i ukłon w stronę emocjonalnej inteligencji, której niestety nadal w dzisiejszych czasach brakuje zbyt wielu ludziom.
Absolutnie świetnym prezentem dla słuchacza są dwa ukryte na końcu krążka utwory. Pierwszym z nim jest niesamowity cover Can’t Take My Eyes Off of You, prawdopodobnie najlepsza wersja tej legendarnej piosenki, która zgarnęła nawet nominację do Grammy za wykonanie. Na pożegnanie dostajemy natomiast Tell Him – ono również zawiera biblijne odniesienia, przez co może być interpretowane jako miłosny list do ukochanego lub samego Jezusa.
Polecać ten album z całego serca to zwyczajnie niedopowiedzenie. Monumentalne i legendarne nagrania Lauryn Hill ukażą nam nowe nurty, które dwadzieścia lat temu narodziły się w głowie pewnej utalentowanej, dotkniętej życiem dziewczynyz getta. Niestety, choć artystka jest niewątpliwie barwną postacią, trudno nazwać ją dziś wzorem do naśladowania ze względu na problemy, które miewała przez dwie dekady. Mamy jednak jej muzykę, a ona inspirować nas może każdego dnia.
Jeden solowy album, by zapisać się w historii. Jeden solowy album, który nigdy nie powinien się znudzić. Jeden solowy album, który po dwudziestu latach nadal brzmi jak przełomowe odkrycie.
***
The Miseducation of Lauryn Hill znajdziecie na Spotify lub tutaj, a przede wszystkim na sklepowych półkach po bardzo atrakcyjnych cenach. Wspierajmy taką muzykę i nie dajmy o niej zapomnieć.