IGRZYSKA MELOMANÓW: Stacja Babilon
„Co rano windą wjeżdżam prawie na dach” słucham, czekając, aż głos oznajmi mi, że dojechaliśmy na 10. piętro. „Jest tu w osiedlu taki najwyższy blok”. Kilka stopni i jestem jeszcze jedno piętro wyżej. „Co będzie, kiedy wreszcie zrobię ten krok”? Nic. Tylko droga z takiej wysokości na ziemię jest zbyt długa. Za krótkie życie, żeby mieć o czym myśleć przez tyle czasu. Historia dwudziestu lat, dwa salta i ostatnie lądowanie.
6:00. Dźwięk budzika wyrywa mnie ze snu. „Pytasz, co czuję, gdy śpię. W każdym śnie ktoś próbuje mnie zabić”. Bo w nocy wraca wszystko, co za dnia z uporem starasz się ukryć w najgłębiej schowanej szufladzie umysłu. Ściągam dres z oparcia fotela, przeczesuję ręką włosy i zbiegam do sklepu po „to, co zawsze”. Zamieniam kilka słów ze sprzedawcą, spijając solidne łyki energetyka. Szybki prysznic, jeszcze kilka razy sięgam po puszkę z płynną mocą i już jestem w drodze na uczelnię. Główny cel na wykładach? Nie zasnąć. Potem biegnę do domu, w międzyczasie zahaczając o sklep. Przystaję na chwilę między półkami, żeby podjąć istotną decyzję, jaką zupę dziś ugotuję. Kurczak curry czy może pomidorowa ostra? Zamykam oczy i wybieram to, co zazwyczaj – cokolwiek. W domu nawet nie ściągam butów, bo to zabrałoby cenną minutę. Rzut oka na zegarek i zastanawiam się, po co mi tarcza z cyferkami. Wystarczyłoby napisać tam „spóźniona”. Pół godziny później stoję już za barem w pracy. Opieram głowę o ścianę i odpoczywam. Sekunda, dwie, trzy, czte…
– Czołem, piwko mi lej! – trzy i pół sekundy. Dobry wynik. Otwieram oczy i przyklejam do twarzy firmowy uśmiech pod tytułem „Uważaj, klient. Uśmiechaj się i potakuj”. – A co tu dzisiaj tak pusto macie?
– Czego się spodziewać w środę?
– Tylko że dzisiaj jest poniedziałek.
– A co to za różnica…
„Monotonnie mija kolejna chwila, zegar spogląda, jakby chciał nas pozabijać…”. 00:58. Jeszcze dwie minutki. Mój mózg tańczyłby ze szczęścia, gdyby tylko miał na to siłę. Zarzucam kurtkę i wychodzę w noc. Siadam w tramwaju i zamykam oczy. Jeszcze tylko pół godziny jazdy. Doczołguję się do łóżka i próbuję zasnąć, ale głos w głowie postanawia skopać resztkę mojego entuzjazmu. Tak na dobry sen. „I co tam, Oliwka? Co dzisiaj osiągnęłaś?”. Oprócz kolejnego stopnia załamania i niechęci, to nic, móżdżku. Dzień jak co dzień. „Mam dość, nie mogę, jestem za słaby, nie uniosę. Nie wymagaj tyle, może inni mają siłę, boli mnie, nie dręcz mnie, proszę”. Zasypiam.
Otwieram oczy i patrzę na pokój. I na siebie. Jesteśmy tutaj w czwórkę. Ja, patrząca na wszystko z góry, Ja, śpiąca w łóżku i dwie postacie – jedna stoi przy oknie, druga siedzi obok mojego pogrążonego w śnie ciała. Widzę, że się kłócą, ale nie słyszę o co. Postać przy oknie wykrzywia usta w uśmiechu, który nie ma w sobie żadnych pozytywnych emocji. Z tym samym wyrazem twarzy sięga do klamki okna i otwiera je na oścież. PSTRYK. Budzę się. W pokoju znowu jestem tylko jedna ja. Stoję przy otwartym oknie. Kładę się z powrotem do łóżka, zastanawiając się, jakim sposobem wyszłam z niego śpiąc. Reszta nocy upływa mi na wewnętrznej walce – odpoczynek czy od razu psychiatra?
Wyłączam budzik i szukam pilota do wieży. Z głośników zaczynają płynąć pierwsze dźwięki płyty, która wsadziłam tam jakieś… nie pamiętam kiedy. „Nocą, gdy będziesz sama w pokoju na szczycie wieżowca, brudnym, małym, szarym, jak wszystko, co mogłaś poznać”. Zaczynam wsłuchiwać się w tekst. Nie wierzę w znaki, ale głos z membran chyba próbuje mi coś przekazać. Przed oczami pojawia się obraz z dzisiejszego snu. „Wstaniesz, pójdziesz do lustra, spojrzysz w przekrwione oczy”, czy ktoś tu mnie obserwuje..? „Potem otworzysz okno, poczujesz chłód i skoczysz”. Ostatni wers uderza mnie w twarz. Sięgam po telefon, wybieram numer do szefa, rzucam szybkie „Nie będzie mnie w pracy” i rozłączam się, zanim zdąży się nie zgodzić.
Siedzę z przyjacielem przy piwie i opowiadam wszystko ze szczegółami.
– I co mu odpowiedziałaś?
– Komu? Ty mnie słuchałeś w ogóle?
– Wersowi. Znam cię, odpowiedziałabyś, gdyby ktoś cię strzelił w twarz.
– Żeby sam sobie skakał, ja kocham życie.
Oliwia Kopcik
Zla pal bym cie
Złapałbym Cię 😉