Animowane perełki z Japonii
Kraj kwitnącej wiśni kojarzy się fanom filmu głównie z około samurajskimi dziełami Kobayashiego i Kurosawy, z animacjami Miyazakiego, Akirą albo Ghost in The Shell. Mimo wszystko jest to bardzo wąskie spojrzenie na tę niezwykle bogatą w kino kulturę, którą na zachodzie określa się jako dziwaczną, niezrozumiałą, zbyt odległą i generalnie nieprzystępną. Jest to w mojej opinii ogromna strata, szczególnie pod względem animacji, w których Japończycy od wielu lat trzymają najwyższy światowy poziom idąc łeb w łeb z DreamWorks, Pixarem czy Disneyem. W tym artykule chciałbym polecić kilka moim zdaniem najciekawszych tego typu produkcji z ostatnich lat.
Pierwszą fantastyczną długometrażową animacją, która szczególnie zapadła mi w pamięć jest Bakemono no Ko (The Boy and the Beast) wyreżyserowana przez Mamoru Hosodę – twórcę znacznie bardziej już znanych Wilczych dzieci. Film opowiada historię dziecka, które po stracie rodziców trafia do równoległego z naszym świata bestii – podobnych do ludzi stworzeń przypominających zwierzęta. Owe bestie żyją w ichniejszym odpowiedniku średniowiecznej Japonii. Dzieciak natrafiając na jedną z nich w naszym świecie zostaje jej protegowanym i dorasta pod jej okiem ucząc się sztuki szermierki. Brzmi dziwnie prawda? Jednak pozory mylą, a odpowiedni dla wschodu ekscentryzm i zamiłowanie do fantastyki niezwykle urozmaica tego typu produkcje. Obraz fenomenalnie dotyka tematu śmierci. Pomaga w pogodzeniu się ze stratami i własnymi słabościami. Przypomina o zachowaniu tej tak ważnej w naszym życiu pamięci o utraconych osobach. Wszystko to robi z niezwykłym wyczuciem oraz odpowiednią poetyką sprawiając, że magia aż iskrzy z ekranu. Bardzo ważny wątek dorastania również jest potraktowany z odpowiednim dystansem i należytą dbałością wyłączając jakiekolwiek sztuczności czy przesadę. Całe dzieło od początku do końca promieniuje energią i klimatem, potrafi widza zarówno rozśmieszyć jak i wzruszyć do łez, a przy tym wygląda obłędnie. Kolosalnym niedopatrzeniem jest marginalizacja tego tytułu przez zachodnią publiczność, w szczególności w przyznawaniu nagród.
Kolejną niewątpliwą perełką, która na całe szczęście odbiła się nieco większym (choć cały czas niewystarczającym) echem na świecie jest Kimi no Na wa (Your Name) – animacja wyreżyserowana przez Makoto Shinkai – specjalistę od niezwykle nastrojowych i poruszających romansów. Tym razem jednak japończyk przeszedł sam siebie. Historia śledzi losy dwóch nastolatków w wieku licealnym – chłopaka i dziewczyny. Są oni od siebie oddaleni i nie znają się nawzajem. Wszystko zmienia jedno szczególne wydarzenie, kiedy to owa dziewczyna – Mitsuha budzi się w ciele Takiego – wspomnianego wcześniej chłopaka, a sam Taki w ciele Mitsuhy. Jednak to dopiero początek. Do opowieści dochodzi wątek mistyczny oraz taki związany czysto z science – fiction. Pięknie ujęty temat “tej jedynej” miłości i oryginalnie zrealizowany pomysł zamiany ciał prowadzi nas w głąb filmu. Z dużym dystansem i nieinwazyjnym, bardzo trafnym humorem potraktował Shinkai temat dorastania z perspektywy zarówno kobiecej jak i męskiej. Dodajmy do tego poruszającą muzykę oraz świetnie wplecioną w film shintoistyczną tradycję i otrzymamy można powiedzieć animację idealną, tak delikatną a zarazem wzruszającą do tego stopnia, że łzy same płyną nam z oczu. Mimo iż ta animacja może poszczycić się fantastycznym box office to z poważniejszymi nagrodami nie było jej po drodze.
Jak to mówią – najlepsze na koniec, więc jako ostatnią postaram się przybliżyć wam nominowaną do Oscara animację stworzoną przez Isao Takahatę przy kooperacji ze Studiem Ghibli. Mowa o Kaguyahime no monogatari (Księżniczka Kaguya). Opowieść zaczyna się w momencie, w którym stary zbieracz bambusów znajduje w jednej z roślin małą dziewczynkę. Postanawia ją przygarnąć i wychować. Owa dziewczyna wyrasta na piękną, mądrą i pełną wdzięku osobę, a o jej rękę zabiega całe mnóstwo mężczyzn, których ona po kolei odrzuca. Jednak jedno niezwykłe wydarzenie wywraca jej sytuację do góry nogami. Od początku do końca tkwimy głęboko w baśniowym, poetyckim i onirycznym klimacie. Dzieje się tak dzięki ograniczonemu acz świetnie napisanemu i poruszającemu scenariuszowi, muzyce i przede wszystkim samej animacji, która jest prawie całkowicie ręcznie rysowana bez użycia efektów CGI i komputerowych uzupełniaczy. Zmienia się ona również zależnie od nastroju danej sceny, dla przykładu, kiedy reżyser chce wprowadzić nas w lekki melancholijny nastrój używa delikatnych kolorów i minimalnych, niemalże niewidocznych pociągnięć, jednakże jeśli scena jest bardziej dynamiczna, smutniejsza czy mroczniejsza na ekran wkraczają grubsze, mocniejsze linie robione węglem i grubszym pędzlem. Co do samej treści to przedstawiona zostaje nam bardzo delikatna historia o przeżywaniu, doświadczaniu, relacjach łączących każdego człowieka. Kaguya jako ta istota z innego świata jest na każdym kroku doświadczana przez naszą rzeczywistość na różny sposób. Dzieło Takahaty przegrało wyścig po Oscara w 2015 z “Wielką Szóstką” Pixara.
Takich zbiorowych recenzji czy polecanek na temat japońskiego kina mogłoby powstać jeszcze wiele więcej – tak bogata jest kultura tego kraju, która niestety ostatnimi czasy jest bardzo marginalizowana co widać na podanych przeze mnie przykładach. Mimo że studiom Ghibli czy FUNimation daleko, pod względem popularności i marki, do amerykańskich DreamWorks, Pixara czy Disneya to jakościowo są na równie wysokim poziomie, a pod wieloma względami nawet wyższym niż zachodnie studia. Żywię szczerą nadzieję, że w przyszłości ta nisza o której piszę wejdzie do prawdziwego mainstreamu i będzie traktowana na równi z innymi – byłoby fantastycznie, ale niestety na razie się na to w żaden sposób nie zapowiada.