OFF Camera 2018 – podsumowanie

W dniach 27.04-06.05 w Krakowie odbyła się 11. edycja Międzynarodowego Festiwalu Kina Niezależnego Netia Off Camera (w latach 2008-2014 nosząca nazwę Off Plus Camera, natomiast w roku 2015 – PKO Off Camera). Widzowie mogli wybierać z blisko 90 pozycji z całego świata, które zostały umieszczone w 12 kategoriach: Konkurs główny, Konkurs Polskich Filmów Fabularnych, Festiwalowe Hity, Panorama, Amerykańscy niezależni, Nasto Dramy, Working Class Hero, Sport to zdrowie?, Zawód: Artysta, Zemsta jest słodka?, Filmowy #sexedpl oraz Pokazy Specjalne. Filmy oglądać można było nie tylko w kinach festiwalowych (Małopolski Ogród Sztuki, Kino pod Baranami, Krakowskie Centrum Kinowe Ars, Kino Kijów Centrum), ale także w plenerach (Kino nad Wisłą, Kino na Placu Szczepańskim, Kino na Barce) i na dachach (Herbewo Zielone Tarasy, Hotel Rubinstein, Kino Panorama MCK). Wielu projekcjom towarzyszyły spotkania z polskimi i międzynarodowymi twórcami, na których – poprzez bezpośrednią rozmowę z artystami – zaspokoić można było własną ciekawość. Warto również wspomnieć o Off Scenie w klubie ZetPeTe, stanowiącej muzyczne zwieńczenie każdego filmowego dnia.
Poniżej chciałabym przedstawić „filmowe top 5” – czyli 5 obrazów, które po festiwalu szczególnie zapisały się w mojej pamięci. Jeśli będziecie mieć okazję – z całego serca polecam obejrzeć każdy z nich:
I. What will people say (sekcja: Konkurs Główny)
reż. Iram Haq
Film norweskiej reżyserki Iram Haq to opowieść o pochodzącej z Pakistanu 16-letniej Nishy (Maria Mozhdah). Mimo że dziewczyna wraz z rodziną przeprowadziła się do Norwegii – przecież wolnej od ścisłych zakazów i twardych, niepodważalnych reguł – jej rodzice, a w szczególności ojciec, dalej nie są w stanie uwolnić się od zasad, które za sprawą silnie oddziałującej kultury zostały im wpojone. Nisha, uwikłana w niedające o sobie zapomnieć przekonania, stara się jednak żyć jak normalna nastolatka. Wieczorami wymyka się z domu, noce spędza tańcząc w hucznych, rozświetlanych neonami klubach, potem ukradkiem wślizguje się do łóżka. Któregoś razu, gdy po nocnych szaleństwach zaprasza do domu chłopaka, opuszcza ją szczęście – nakrywa ich jej kategoryczny w myślach i czynach ojciec. Od tego momentu reżyserka portretuje wywrócone do góry nogami życie dziewczyny, która z powodu tak błahego epizodu, postawiona tuż pod ścianą, zmuszona będzie przejść prawdziwą próbę sił. Pytanie – z jakim skutkiem?
What will people say to film dosadny, skondensowany, oddziałujący najsilniej na zmysły: zmuszający do odwracania wzroku i odbierający zdolność wypowiadania słów. To film, który nie tylko się ogląda, ale również doświadcza; czuje każdą częścią w środku.
II. Beast (sekcja: Festiwalowe Hity)
reż. Michaela Pearce
Akcja debiutanckiego thrillera psychologicznego w reżyserii świetnie zapowiadającego się Michaela Pearce’a rozgrywa się na brytyjskiej wyspie Jersey, której lokalno hermetyczny, nadmorski klimat podkreśla niepokojący ton opowieści. Obserwujemy bowiem konfrontację dwóch silnych, dominujących charakterów – to walka nieokiełznanego, nielegalnie polującego na leśne zwierzęta Pascala (Johnny Flynn) z pozornie ułożoną i spokojną, w rzeczywistości dorównującą mężczyźnie swoją brutalnością Moll (Jessie Buckley). Do pierwszego kontaktu między bohaterami dochodzi, gdy myśliwy ratuje pochodzącą z dystyngowanej rodziny kobietę przed natrętem z nocnego klubu. Wydarzenie zapoczątkowuje serie spotkań, które małymi krokami prowadzą do potężnego uczucia podsycanego destrukcyjną siłą. W miarę rozwoju relacji media zaczynają mówić o niewyjaśnionych, mających ze sobą związek seriach zabójstw. Równocześnie Moll i Pascal docierają się coraz bardziej – na wierzch wypływają wyparte z pamięci niechciane fragmenty przeszłości i realne, teraźniejsze demony.
Finalnie okazuje się, że Pearce potrafi nie tylko intrygować i maksymalnie skupiać uwagę widza, ale także przeszywać, niepokoić i zaskakiwać. A wszystko to w połączeniu przenikliwego arthouse’u z subtelnymi akcentami kina gatunkowego.
III. Blue my mind (sekcja: Nasto Dramy)
reż. Lisa Brühlmann
Szwajcarska reżyserka Lisa Brühlmann od wczesnych lat dzieciństwa przyglądając się obrazowi „Hylas i Nimfy”, namalowanemu przez Johna Williama Waterhouse’a, zastanawiała się nad losem kobiet na nim przedstawionych. Dzieło brytyjskiego malarza stało się więc w pewnym stopniu inspiracją do nakręcenia cudnie baśniowego Blue my mind, czyli kolejnego filmu o dorastaniu, traktującego jednak powyższą kwestię w zupełnie inny i nieoczekiwany sposób. Główną bohaterką jest nastoletnia Mia (Luna Wedler), która po przeprowadzce do nowego miejsca zmaga się z problemem zaklimatyzowania. Wszystko zdaje się być obce. Cicha w zewnętrznym świecie, krzycząca wewnątrz – dźwiga nieustępliwy ciężar każdego dnia. Bywa, że zachowuje się nieracjonalnie: któregoś razu zjada akwariowe rybki, co prowadzi do absolutnie nieoczekiwanych skutków – wywołuje niepokojące, patologiczne wręcz metamorfozy ciała.
Blue my mind to historia o kreowaniu własnej tożsamości, godzeniu się z własną formą, wreszcie o społecznych (nie)dostosowaniach, które w bolesny sposób wykluczają z wielu grup. To także istotny manifest wolności oprawiony przepiękną muzyką Thomasa Kuratli. Wreszcie – subtelna opowieść o pełnym wyzwoleniu.
IV. M.F.A. (sekcja: Zemsta jest słodka?)
reż. Natalia Leite
Co może być lepszego od połączenia traumy, sztuki i zemsty? Trzeba przyznać, że Natalia Leite z niemałą wprawą splata ze sobą te trzy aspekty. Noelle (Francesca Eastwood) jest studentką szkoły artystycznej, choć wciąż nie potrafi odnaleźć własnego stylu i nadać swoim pracom wyróżniającego ją spośród innych charakteru. Niedługo trwa jednak czas jej „zwykłości” – obrazy Noelle ulegają transformacji tuż po tym, jak dziewczyna zostaje zgwałcona na imprezie. Cena, jaką musi zapłacić za artystyczną przemianę jest więc nieoszacowanie potężna. To nic – zdaje się mówić reżyserka – w końcu sztuka ocala z traum, pozwala wybrzmieć wszelkim bólom, a w przypadku południowokalifornijskiej studentki – dodatkowo nadaje oczyszczający kierunek zemsty.
Mimo że M.F.A. jest filmem, do którego wkradło się sporo uproszczeń, jestem pewna, że na te kilka nieautentycznych splotów zdarzeń można spokojnie przymknąć oko, w to miejsce poddając się zachwytowi płynącemu z głównego przesłania dotyczącego zbawiennej, transcendentnej wręcz roli sztuki. A jest to przepiękny przekaz.
V. Bobbi Jene (sekcja: Zawód: Artysta)
reż. Elwira Lind
„Myślę o tańcu jak o ekosystemie. Poruszam ręką i sprawiam, że drga całe moje ciało” – mówił Ohad Naharin – izraelski tancerz, choreograf i muzyk.
Film jest dokumentem przedstawiającym jedną z ciekawszych tancerek zajmujących się tańcem współczesnym – Bobbi Jean Smith. Amerykańska artystka zdecydowała się na wyjazd do Izraela, by wstąpić do znanej i cenionej na całym świecie grupy Batsheva Dance Company powadzonej przez Ohada Naharina, gdzie tańczyła i nauczała techniki innowacyjnego ruchu Gaga. Tam związała się również z mężczyzną (Or Schraiber), z którym dzieliła pasję. Wydawać by się więc mogło, że zaznała kompletnego szczęścia, błogiego stanu, pełnego zaspokojenia. Dla Bobbi Jene było to jednak wciąż zbyt mało; za wszelką cenę chciała osiągnąć indywidualną artystyczną niezależność, stworzyć własną wypowiedź.
Film opowiada zatem przede wszystkim o niezwyciężonej pasji, nieustającej potrzebie rozwoju, upowszechnianiu seksualności w sztuce i pozbywaniu się wstydu z nią związanego, ale także o tęsknocie i kłujących wyrzeczeniach, których nie sposób uniknąć