Sztuka dla sztuki, katharsis i oczyszczenie, czyli o ideałach młodych artystów – rozmowa z Dominikiem Setlakiem, reżyserem spektaklu Cistus

Julia Robak (dziennikarka kncd.pl): Skąd wzięła się nazwa Cistus i sam pomysł na spektakl?

Dominik Setlak (reżyser): Tak naprawdę to jest zabawna sytuacja dlatego, że spektakl miał się na początku nazywać Czystka i odwoływać się do małego, zwyczajnego oczyszczenia, a nie do czegoś wielkiego, jak w przypowieściach biblijnych. Chodziło o takie małe nawrócenie, niemalże niezauważalne. Ale słowo „czystka” może się źle kojarzyć ze względu na konotacje historyczne, a Krysia, która tu pracuje źle przeczytała nazwę i przeinaczyła ją w „czystek”, czyli roślinę służącą oczyszczaniu organizmu. Pomyśleliśmy, że ta metafora jest genialna i sprawdziliśmy jak będzie „czystek” po łacinie – cistus. Przy okazji słowo cistus dobitnie przypomina słowo Chrystus, a odwołań do wątków religijnych i postsekularnych jest w spektaklu, że ho ho. Wątek religijny jest bardzo wyszczególniony, myślę, że można powiedzieć, że jest głównym wątkiem. A więc, nawiązania do Chrystusa, kwestii oczyszczenia oraz to, że w spektaklu ciągle przebija się motyw florystyczny (bo w tekście Do Damaszku Stindberga ciągle występują rośliny: od mandragor po bluszcz rosnący w domu wilkołaka i nad głową Jonasza) – na to się składa nazwa Cistus.

J: Jak doszło do założenia waszej grupy teatralnej i ile liczy osób?

D: Ja z Julitą i Antkiem pracowaliśmy razem już wcześniej, znaleźliśmy Alę, czyli naszą panią scenograf i po premierze Gęb rumuńskich mówiących po polsku, zechciałem robić coś innego, coś więcej, działać na innej stylistyce. W praniu wyszło to, że będziemy robić Stindberga, a jeszcze później, że tak naprawdę zupełnie tego Stindberga odwracamy. Wracając do pytania, część osób znaliśmy już wcześniej, inne osoby zakwalifikowaliśmy na zasadzie czegoś w rodzaju rozmów kwalifikacyjnych i kastingów.

J: Jaki warsztat mają aktorzy, czy są wśród nich amatorzy?

D: Tak naprawdę każdy miał jakieś doświadczenie sceniczne, niekoniecznie aktorskie, wiadomo, że są osoby bardziej doświadczone i mniej, ale stworzyliśmy trzon, który jest podstawą i bardzo mocno ciągnie pozostałych w górę. Trzeba mieć pewien klucz, na przykład brak wyćwiczonej dykcji można umiejętnie przekuć na atut. Natomiast jeśli chodzi o poziom aktorski grupy to jestem bardzo zadowolony, stworzyliśmy bardzo mocną ekipę i nie chcę zabrzmieć nieobiektywnie, bo właśnie chwalę swoje dzieci [śmiech], ale moim zdaniem rzadko spotyka się podobne grupy.

J: Ile czasu i prób wymaga przygotowanie spektaklu?

D: Pracowaliśmy nad spektaklem pół roku, próby zaczęły się w listopadzie.

J: I ile ich było w tygodniu?

D: Były dwa razy w tygodniu po 3 godziny. Ale spektakl to nie tylko próby, to przede wszystkim pisanie scenariusza, plecenie drucików do scenografii, skręcanie ambony, jeżdżenie do Castoramy i kupowanie desek, kradnięcie stołu od babci z mieszkania, żeby mieć na scenie stół [śmiech]. Bardzo dużo pracy, jeśli chodzi o kwestie scenograficzne. Ale wiele fajnych rzeczy zaczęło wychodzić na przykład dopiero teraz i też wnosimy ostateczne poprawki i zmiany na tydzień przed premierą. W dodatku są to inwazyjne zmiany związane ze zmianami scenografii. Ale tak to jest, że jak już się zaczyna robić próby z całym wyposażeniem, to zaczyna się zauważać rzeczy, których się wcześniej nie dostrzegało. Bardzo dużo czasu spędziliśmy nad samą analizą tekstów. Jest ich bardzo dużo, trzeba było je przeczytać i przeanalizować, następnie wdrożyć je i połączyć jakoś z całością. Cistus jest bardzo skomplikowany merytorycznie, jest trudny pod kątem interpretacji, ma dużo nawiązań intertekstualnych, nawiązań do filozofii, ustroju państwa – to dla samych aktorów było trudne w interpretacji i zdarzały się nieporozumienia. Ale od początku zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że analiza jest bardzo głęboka i dlatego przygotowaliśmy libretto, z którym będzie można się zapoznać przed spektaklem.

J: A jeżeli chodzi właśnie o scenariusz, to jak to było z pisaniem go?

D: Na początku bardzo mi się spodobał Stindberg i jego Do Damaszku, ale potem uznałem, ze jest zbyt paraboliczny i oczywisty. Pierwszy akt jest mniej więcej odzwierciedleniem tego Stindbergowskiego, natomiast drugi akt napisałem na podstawie Bernharda i Barthesa, jest niezwykle skomplikowany i zupełnie różny od pierwszego – nie ma meritum, nie ma oczyszczenia, nie ma punktu kulminacyjnego, a wszystko zmierza do nicości. I to jest właśnie niesamowite i piękne, że można iść tą drogą, która nie prowadzi donikąd. Ale każda mała zmiana w tekście zachodzi na bieżąco, zmiany są wprowadzane dalej, wychodzą nie tylko ode mnie, ale też od aktorów, to jest rzecz ewoluująca. Czasami po prostu coś nam nie brzmi i wtedy to poprawiamy.

J: Co wam jako zespołowi teatralnemu daje współpraca z Kulturą Na Co Dzień?

D: Przede wszystkim promocję i prestiż. To, że możemy liczyć na redaktorów zaangażowanych w dział Teatr, na obiektywne recenzje.

J: Działacie „non – profit”, zamierzacie kiedyś zarabiać na działalności?

D: Teatr robi się przede wszystkim dla teatru, pieniądze są rzeczą drugorzędną. Wiadomo, że scenografia kosztuje, i że trzeba coś jeść, dlatego wyznajemy zasadę „pay what you want” i mamy nadzieję, że pokryjemy część kosztów z tego co zechcą nam dać widzowie, a może uda się za to nawet wyjechać na jakieś festiwale teatralne w Polsce. Ten spektakl na przykład robimy stricte dla pasji i fanu, a nie dla pracy, czy obowiązku.

J: Czy Twoim zdaniem aktorem może zostać każdy pracowity człowiek mający chęci, czy trzeba mieć jakieś szczególne predyspozycje?

D: To jest trudne pytanie. Jeśli mam być szczery, moim zdaniem nie każdy może być aktorem. Są dwie predyspozycje: psychiczna i warsztatowa. Są ludzie, którzy oczywiście mogą grać w teatrze alternatywnym, mogą występować, ale nigdy nie będą plastycznym materiałem, z którego możemy wyciągnąć wszystko. Niektórzy mają ograniczenia fizyczne i psychiczne, wstydzą się i boją. To można w wielu przypadkach odblokować i często się to udaje, ale nie zawsze. Druga sprawa to to, że nie każdy wie, z czym się wiąże występowanie w teatrze. Aktor bardzo mocno angażuje się emocjonalnie przy wcielaniu w rolę i to może wpływać negatywnie na odbiór rzeczywistości i życie prywatne, zmieniać sposób postrzegania świata. Chodzi też o czas, o pogodzenie życia prywatnego z aktorstwem.

J: Kiedy planujecie kolejne występy?

D: Najbliżej w Noc Teatrów, gdzie zaprezentujemy Omnipotentną Pospolitą, Kocha, Poemat o Stworzeniu Świata, Wiosnę Natos, Pas The Bach.

Podzwonnym wywiadu niech będzie moja wymiana zdań z członkiem obsady aktorskiej spektaklu.

Julia: Co sprawia największą trudność podczas prób?

Maciej Kobiela (aktor): Zależy od dnia, próby i etapu tworzenia spektaklu. Na początku jest problem zrozumienia tekstu, później przełożenia tego na scenę a teraz problem uciekającego czasu do premiery i stresu. Nie stresu indywidualnego co do roli ale tego, żeby wszystko dobrze wyszło i żeby wszyscy zagrali do wspólnej bramki. To jest teraz dla mnie wyzwaniem: odbierać od partnera scenicznego tę energię i, żeby to wyszło.

J: Co daje Ci bycie członkiem grupy?

M: Bardzo mnie cieszy tworzenie nowej postaci. To lubię w graniu, że mogę wcielić się w inną postać i widzieć jak staje się coraz bogatsza, jak coraz luźniej się z nią czuję. No i to doznanie przynależności do grupy i obserwacja jak nasza praca ewoluuje, jak ja robię postępy i coraz świadomiej odgrywam sceny.

 

 

Fotografie: Agnieszka Jurec

Możesz również polubić…

1 Odpowiedź

  1. Pani K pisze:

    Był to jeden z lepszych spektakli, jakie miałam okazje podziwiać.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.