Natura, kultura i ludzie w przestrzeni miasta. Kilka słów o „Pozwól rzece płynąć” Michała Cichego
„Pozwól rzece płynąć” to zbiór prozy Michała Cichego wydany w 2017 roku przez Wydawnictwo Czarne. Główną osią wokół której poruszają się kolejne fragmenty utworu jest miasto, a zasadniczo warszawska Ochota, która będąc swoistą soczewką poprzez pryzmat której możemy obserwować naturę (zmiany pór roku, rośliny i zwierzęta), kulturę (architekturę, infrastrukturę, artefakty) oraz ludzi (sąsiadów, bezdomnych czy przypadkowo napotkanych przechodniów) staje się „małą ojczyzną” narratora, jego „rewirem” i prawdziwym domem. Przestrzeń miasta można uznać za miejsce spotkania i moment przecięcia się tych trzech kluczowych dla odbioru prozy Cichego płaszczyzn. Jak więc miasto służy treści „Pozwól rzece płynąć” w kreowaniu opowieści o naturze, kulturze i ludziach, jak przedstawia je autor i wreszcie dlaczego to właśnie miasto służy mu za główną oś konstruowania tejże prozy?
Ptasi Bóg
Właśnie przyroda, naturalny cykl jej przemian dyktowanych porami roku, których namacalnym świadectwem oprócz aury są współżycie zeń fauny i flory, gra główną rolę w mieście na kartach „Pozwól rzece płynąć”. Cichy przeprowadza naturalistyczny, zakrawający wręcz na formę dziennika, opis miejskiej natury w okresie od stycznia do czerwca. Obrazy miejskiej natury są przedstawione kunsztownie, niekiedy niemal malarsko, przy tym cechują się realistycznością i przemawiają do wyobraźni. Warto przytoczyć kilka z nich:
opis stycznia: „Ten nasz listopad trwający do marca. Monochrom, sepia, burość. Wszystko nabiera koloru jałowej ziemi. Pnie i gałęzie drzew. Trawa. Nawet powietrze. Nawet chmury. […] Teraz wróbli jest niedużo […]. W jednym miejscu jakiś dobry ptasi Bóg powiesił na gałęzi karmnik z graniastego pięciolitrowego baniaka po wodzie. […] Dobry ptasi Bóg codziennie sypie tam ziarno.” (Cichy, 2017, str. 5–6)
opis marca: „15 marca stałem pośrodku zaśnieżonego parku naprzeciwko Zachodniego i czułem, że uczestniczę w jakiejś anomalii. Czas i przestrzeń rozjechały się w fazie. Na sześć tygodni przed 1 maja stałem w dwucalowym śniegu w lisiej czapie z opuszczonymi nausznikami. Po całym pejzażu niosło się białe światło. […] Nie było widać różnicy między udeptanymi ścieżkami, a miękkim śniegiem. Wiatr zamazał wszystko.” (Cichy, 2017, str. 55)
opis czerwca: „Po deszczu. Połyskliwa powierzchnia asfaltu. Za szybko jadącym samochodem podnosi się chmura pyłu. […] Całe tygodnie pod koniec maja i na początku czerwca były szare, zimne i deszczowe. […] I wtedy na ostatnich piętrach wieżowców Śródmieścia położyło się jasne światło. Natychmiast skręciłem oglądać perspektywę na zachód słońca. Chmury uszminkowane czerwonym światłem nabrały koloru jaskrawego fioletu z perłowymi podbiciami. Nad samym horyzontem wyświetlił się nagle ponad czerniejącą czupryną drzew pasek najczystszego błękitnego nieba. Powoli przesunął się zielony, podmiejski pociąg. Na niebie odcinały się rozpięte między słupami linie wysokiego napięcia.” (Cichy, 2017, str. 103–104)
Jak możemy zaobserwować natura w „Pozwól…” najczęściej zestawiona jest właśnie z obrazem miasta. Cichy odtwarza ją za pomocą wcześniej wspomnianych, rozbudowanych opisów, starannie i kronikarsko oddających obserwowaną rzeczywistość uwidaczniając w tym spotkaniu swoistą harmonię, równoważącą siły natury i miasta, które zdają się w tych chwilach ze sobą współgrać – w momencie gdy wróble mogą w czas srogiej zimy oprzeć się na ludzkim wsparciu ze strony „ptasiego Boga”, w chwili gdy ukształtowany ludzką myślą i ręką miejski Park Zachodni w obliczu wiosennych anomalii staje się teatrem absurdu przyrody lub w czasie gdy długo wyczekiwane promienie słońca po tygodniach szarości i zimna odbite w lśniących, śródmiejskich wieżowcach zdają się dawać narratorowi ogromną satysfakcję z obserwacji tego miejsko–naturalnego spotkania w pejzażu plątaniny torów po którym to przesuwa się pociąg, zaś na niebie uwidaczniają się „rozpięte między słupami linie wysokiego napięcia”.
Warszawska Ochota, którą sam narrator nazywa swoją „wsią w mieście” właśnie takową rolę spełnia. Miasto w spotkaniu z naturą ukazuje oblicze niezwykłej z nią symbiozy, oblicze nieoczekiwane i, jak wyżej wspomniałem, harmonizujące rzeczywistość i ułatwiające spoglądanie na nią z uważnością, do której dąży narrator „Pozwól rzece płynąć” chcąc w obserwacji otoczenia odnajdywać swoistą równowagę i pokój.
Pewien fragment jednak, w opozycji do wyżej zauważonego aspektu harmonizowania się relacji miasta i natury, oddaje niezwykłą dychotomię między tym co miejskie, a tym co naturalne.
„To co przyrodnicze jest burzliwie i nieregularne, strzępi się i kłębi jak chmury i korony drzew. To co ludzkie jest linearne i geometryczne, zbudowane z linii prostych i kątów prostych, jest klatką pionów i poziomów. Zimą, kiedy na drzewach nie ma liści, spojrzenie w przestrzeń miasta wydobywa z geometrii budynków i ulic głębię perspektywicznych skosów.” (Cichy, 2017, str. 48)
Kontrast zaprezentowany w opisie uwidacznia napięcie między chaosem, a harmonią, które zdają się uosabiać odpowiednio natura i miasto będące siłami, których spotkanie może niezwykle twórczo i kunsztownie kreować rzeczywistość i oddawać ją w jej pełnym wymiarze, brzmieniu i estetyce kompilacji „tego co przyrodnicze” i „tego co ludzkie”.
Foliówka–podróżniczka
Co warto odnotować samo miasto jest przejawem kultury materialnej człowieka, jednak wiele o jego obrazie mówią konkretne przykłady, konkretne klisze utrwalone przez Cichego. Szczególnie ciekawe są prezentowane przezeń historie artefaktów kultury, małe opowieści o zwykłych przedmiotach w krajobrazie miasta.
Interesujący przykład tej materii stanowi opis wgniecionego w jezdnię kapelusza.
„Pośrodku ulicy leży przemoknięty czarny pilśniowy kapelusz. Musiało go komuś zwiać z głowy. Zduszony na płasko kołami samochodów.” (Cichy, 2017, str. 7)
Spojrzenie narratora na pozornie niedostrzegalny szczegół czyni ów kapelusz niebanalnym artefaktem. Obraz tego wytworu rąk ludzkich zmiażdżonego przez pędzące samochody, być może niedostrzeżony przez nikogo innego, unaocznia zderzenie niewinności drobnego szczegółu z pędem i ogromem przestrzeni miasta. Czy ktoś inny oprócz autora zauważył zgubiony kapelusz, nie biorąc pod uwagę potencjalnego właściciela nakrycia głowy, który mógł odnotować jego zniknięcie? Fakt ten wybrzmiewa mocniej na tle momentu opisywania przez narratora jego ochockiego mieszkania:
„Krzesło, na którym siedzę, zrobiono przed wojną. Nie jestem jego pierwszym właścicielem. Ale ono swoich właścicieli nie pamięta i mnie też przeżyje bez chwili żałoby. Milimetr ode mnie zaczyna się kosmiczna próżnia, której moje życie i śmierć są obojętne.” (Cichy, 2017, str. 54)
Czy obojętność świata wyrażona przez scenę z rozjechanym kapeluszem nie podkreśla wymowy refleksji o pamięci krzesła, mówiącej o obojętnej na człowieka otaczającej go próżni? Obraz zaobserwowany w przestrzeni miasta w spotkaniu z artefaktami kultury materialnej zaczyna przemawiać do czytelnika z nowym sensem.
Zgoła inny wymiar ma historia torebki foliowej i tramwaju.
„Mała foliowa torebka […] przezroczysta i bez uszu, przesuwa się z wiatrem po asfalcie. Wybrzuszona jak spadochron przechodzi ponad krawężnikiem, wlatuje na wysepkę przystanku. Na przystanek podjeżdża tramwaj […]. Przeszklone drzwi cicho otwierają się na bok. Torebka wsiada. Drzwi zamykają się i torebka odjeżdża w stronę Śródmieścia.” (Cichy, 2017, str. 112)
Opowieść o podróżującej tramwajem torebce foliowej może bawić i urzekać. Po co Cichy odnotowując ten incydent animizuje kawałek folii, opowiadając o tym jak przechodzi przez ulicę, wsiada do tramwaju, odjeżdża w kierunku centrum Warszawy? Czy torebce udziela się intensywność życia otaczającego ją miasta tak dotkliwie, że sama ożywa i wyrusza wykonywać swoje pozornie ważkie obowiązki? Czy może nie zauważając swoich ograniczeń uznaje, że może zupełnie swobodnie odgrywać rolę kolejnego obywatela–trybika w wielkiej machinie metropolii? Narrator kreślący ten obraz nie udziela odpowiedzi, przedstawia tą scenę ożywienia artefaktu ludzkiej kultury materialnej bez komentarza.
Kiosk jak matryca
Niezaprzeczalnie ważnym komponentem miejskiego konglomeratu Cichego są ludzie. Spotkania narratora właśnie z nimi odgrywają w „Pozwól rzece płynąć” ważną rolę. Kilka z tych spotkań w miejskiej przestrzeni jest szczególnych. Na warsztat wpierw warto wziąć „centrum lokalnej rzeczywistości” czyli panią Janeczkę, kioskarkę.
„Kiedyś w kiosku pracowała pani Janeczka i to było wtedy centrum lokalnej rzeczywistości. Zawsze tam ktoś stał i rozmawiał. Pani Janeczka wiedziała wszystko o wszystkich, w promieniu pół kilometra. Kto umarł, kto chory, kto szczęśliwy, kto się rozwodzi, a komu się dziecko urodziło. […] Zwykłe ‘co u ciebie słychać?’ wymawiała w taki sposób, że czułem, że ją to naprawdę obchodzi. […] Była matką całej dzielnicy. […] Wszyscy się jej zwierzali, a ona każdego wysłuchiwała. Darmowa psychoterapia czynna od szóstej rano.” (Cichy, 2017, str. 11–12)
Przykład pani Janeczki doskonale ilustruje ludzkie więzy w mieście i właśnie ich obrazowaniu służy. Sieć ludzi na pozór ze sobą niezwiązanych, mieszkających w tak bliskich, a zarazem tak odległych sobie mieszkaniach i apartamentach nieoczekiwanie wiąże wspólne „centrum lokalnej rzeczywistości” uosobione w kontaktowej kioskarce, która staje się „matką całej dzielnicy”. Miasto, a konkretnie dzielnica, staje się tutaj matrycą, zaś kiosk pani Janki jej obiektywem wysyłającym sygnał spajający lokalną społeczność w prawdziwą wspólnotę.
Innym przykładem obecności ludzi w mieście są często powracający na kartach zbioru bezdomni i inni przedstawiciele „marginesu”. Warto przytoczyć tutaj jeden z licznych fragmentów im poświęconych:
„Koleguje się jeszcze z Markiem. Marek ma pięćdziesiąt parę lat, jest nieduży, szczupły i honorowy. Prosi o pieniądze tylko wtedy, kiedy już naprawdę go telepie. […] Twarz jak historia Polski. Ze śladami po wielokrotnych honorowych przegranych w starciu z przeważającymi siłami. […] Poznałem ich na klombie. Klomb był legendarną instytucją Ochoty. Mieścił się na podwórku między wieżowcami i składał się z dwóch wielkich kręgów ocembrowanych łupanym kamieniem. […] Od piątej rano do jedenastej wieczorem kwitło tam życie towarzyskie. […] Pamiętam ich. Robert, z twarzy brat bliźniak Putina […]. Łysy Artur, który wyglądał jak wujek Fester z Rodziny Addamsów. […] Teraz na miejscu klombu miliarder z czołówki listy najbogatszych wybudował apartamentowiec, w którym przez pięć lat sprzedała się tylko połowa mieszkań. W załomie między płotem apartamentowca a starymi garażami chłopaki postawili białą szpitalną szafkę, przyciągneli ze śmietnika cztery krzesła i grają tam w tysiąca. […] Jedno krzesło nie ma nogi, ale Ziutek położył je na boku i siada na kancie.” (Cichy, 2017, str. 11–12)
Dostrzec możemy plejadę barwnych postaci, nie tylko w tym fragmencie, ale również w innych chwilach w toku opowieści narratora przedstawiającego nam rozmaitych przedstawicieli jego ochockiego światka. W tym miejscu zaś obraz miasta ponowie służy ilustracji narodzin lokalnej wspólnoty, więzów międzyludzkich, często nieoczywistych i pojawiających w niebanalnych przestrzeniach. Obraz klombu może również skłonić do refleksji nad żywotnością miejskiej tkanki, która zdewastowana przez bezduszną „deweloperkę” ma zdolność do swoistej regeneracji i odrodzenia być może właśnie na mocy swojej wspólnotowości.
Chaos i harmonia?
Natura, kultura i ludzie – chaos, harmonia i człowiek pośród nich – te trzy równoważące się siły uzupełniają się, współgrają, wypełniając miasto, a w gruncie rzeczy stanowiąc jego trzy komponenty składowe. Bez żadnego z tych elementów prawdziwe, żywe miasto nie jest w stanie zaistnieć, bowiem jeśli miasto któregoś z nich pozbawione powstanie, będzie przestrzenią wybrakowaną, sprawiającą wrażenie ułomności. Ten fakt bezsprzecznie udowadnia Michał Cichy za pomocą swych kunsztownych opisów, epitetów, animizacji otaczającego świata, poetyckości swojej prozy.
W „Pozwól rzece płynąć” Michała Cichego spotkanie natury, kultury i ludzi w przestrzeni miasta przynosi niezwykłe efekty artystyczne. Warto na koniec odpowiedzieć na pytanie postawione na wstępie – dlaczego to właśnie miasto służy Cichemu za główną oś konstruowania tejże prozy? Odpowiedź niech przyniesie nam sam tożsamy z autorem narrator:
„Opisuję Ochotę bo ją kocham. Kocham Ochotę nie dlatego, że jest najpiękniejsza, tylko dlatego, że jest moja. Gdziekolwiek bym mieszkał, znalazłbym tam coś dla siebie. W naszej erze uważa się, że źródłem szczęścia jest wybór. Ale dla mnie ważniejsza jest zgodna na to, czego się nie wybiera. Przyjęcie pełni własnego losu”. (Cichy, 2017, str. 18)
Niech ta pochwała miłości do miasta i poszukiwania wewnętrznej harmonii w jego obrazie w toku tej, w całokształcie, medytacyjnej, stoickiej, poetyckiej, a nawet malarskiej prozy, wybrzmi jako klarowna odpowiedź na to po co, jak i dlaczego Michał Cichy kreśli przed nami obraz swojego ukochanego, miejskiego mikrokosmosu.
Ilustracja artykułu pochodzi z materiałów prasowych Wydawnictwa Czarne.