Na granicy ułudy, snu i rzeczywistości – o Marii z „Ostatniego rozdania” Wiesława Myśliwskiego
Pisarstwo Myśliwskiego ma to do siebie, że każda odpowiedź na pytanie: „o czym opowiada ta książka?” umniejsza jej wielkości. Nie potrafię (i nie chcę) mówić, o czym są jego powieści. Wiem tylko, że za każdym razem znajduję w nich cząstkę siebie; że sięgam do nich obsesyjnie często; że porusza mnie zarówno treść pełnych zakrętów i retrospekcji monologów, jak i ich forma. Być może dopiero forma nadaje treści sens, uobecnia ją i jest najważniejszym elementem powieściowego świata. Przecież: „od słowa zaczyna się życie i na słowach kończy. Bo śmierć to tak samo tylko koniec słów.” Postaci kreowane przez Myśliwskiego istnieją poprzez słowo. Uwidocznia się to także w „Ostatnim rozdaniu”, zwłaszcza że dominantą formalną stają się listy. O Marii, bohaterce powieści, dowiadujemy się najwięcej właśnie z jej listów. A skoro „książki to także świat (…)” , to w ramach cyklu z okazji Dnia Kobiet zapraszam wszystkich do świata Wiesława Myśliwskiego. Świata obrazującego portret miłości tak silnej, acz niezrealizowanej, minionej, acz przedłużającej żywotność w listach kobiety; świata opowiadającego poruszającą historię pełną niedomówień; świata przedstawiającego jedną z najprawdziwszych, choć tańczących na granicy ułudy, snu i rzeczywistości, postaci kobiecych w literaturze.
Na początku warto zastanowić się, co wiemy o Marii – czego dowiadujemy się bezpośrednio z jej listów i co wplata w tok narracji pierwszoosobowy narrator-bohater. Maria pochodzi z dobrej rodziny, jest córką sędziego. To właśnie w sądzie dochodzi do pierwszego spotkania dwojga postaci. Spotkanie to miało miejsce, gdy byli jeszcze dziećmi, wtedy właśnie chłopiec podsłuchał słowa Marii o lalce, która śpi i ma prześliczny sen. Wiedział. Po wielu latach wciąż pamiętał i wiedział, że to ona będzie jego wielką miłością. To właśnie „Dziewczynka ze śniącą lalką” była jego inspiracją do namalowania obrazu o tym właśnie tytule. Gdy oglądająca wystawę, zafascynowana dziełem Maria zapytała stojącego obok chłopaka jak się nazywa, a on odpowiedział jej, by przeczytała nazwisko twórcy obrazu, ona też już wiedziała. Wiedziała, że miłość ta będzie z nią zawsze.
Wracając do faktów dotyczących Marii – wiemy, że jest lekarką i że ma dzieci. Już tutaj jednak pojawia się pierwszy znak zapytania, bowiem z różnych listów wynika, że są one w innym wieku. Podejrzane też jest to, że Maria zna wszystkie adresy bohatera, który niezwykle często zmienia miejsce zamieszkania, a przecież nigdy jej o tym nie poinformował. Czytelnik jednak zmierzy się z największymi wątpliwościami, gdy bohater po wielu latach pojedzie do kamienicy Sterczyńskich i nie znajdzie tam (rzekomo istniejącego) gabinetu lekarskiego kobiety. Co więcej, stróż uliczny powie bohaterowi, że o sędzim słyszał, ale o jego córce nic nie wie…
Czy możemy ufać Marii? Czy możemy ufać temu, co mówi o niej bohater? Czy możemy w ogóle ufać narratorowi? I tak, i nie. Dlaczego? Gdy sięgnie się do wybranej powieści Myśliwskiego, to łatwo można się przekonać, że nic nie jest czarno-białe. Także w narracji, mimo że mamy do czynienia głównie z narratorem pierwszoosobowym utożsamianym z bohaterem, to miewa on też kompetencje charakterystyczne dla auktorialnego opowiadacza. Powieści są więc ciągłym poszukiwaniem, nieustannym stawaniem się na nowo, co więcej, są grą. Grą toczoną na poziomie treści – główny bohater to przecież gracz pokera, a już sam tytuł odnosi się do ostatniego rozdania – do gry na cmentarzu ze zmarłym szewcem Mateją, oscylującej w metafizycznym porządku życia i śmierci. Wydaje się jednak, że to gra na poziomie formy powieści jest ważniejsza. Listy pojawiające się w „Ostatnim rozdaniu” nie mają wiele wspólnego z poetyką pisania (typowego, chciałoby się dodać) listu czy z oryginalną powieścią epistolarną. Listy te nigdy nie są graficznie wyodrębnione; są wplecione, wręcz wchłonięte w tok narracji. Po dokładniejszej analizie tekstu zauważymy, że narrator wprowadza je według kilku schematów. Najmniej wątpliwości budzi (pomimo braku graficznego wyodrębnienia) bezpośrednie przywołanie odwołujące się do aktu lektury: „A wieczorem zabrałem się do czytania listu Marii. Najdroższy, najukochańszy tak dawno do ciebie nie pisałam.” Kolejny sposób wprowadzenia wypowiedzi Marii sprowadza się do tendencji wykorzystywania jej listów przez narratora, który ucina je w dowolnym momencie, nie wprowadza ich za pomocą mowy niezależnej, sam tematyzuje i streszcza ich treść, jakby to była jego historia, a nie jej. Z drugiej strony jednak wypowiedzi Marii nie są całkowicie podporządkowane opowiadaczowi, ani zależne od niego. Brak jest znaczący – brak konstrukcji podrzędnych znamiennych dla mowy zależnej, brak cudzysłowów sygnalizujących odrębność przytaczanej wypowiedzi, brak jakiejkolwiek informacji o tym, że do głosu dochodzi ktoś inny. Najbardziej kłopotliwym przypadkiem jest jednak ten, gdy w pierwszoosobowej wypowiedzi ja-opowiadacza uobecnia się list Marii. Nie jako temat, nie jako jej streszczenie słów, lecz jako mowa właśnie tymi słowami:
„A co miałbym powiedzieć? Że zaniepokojona jest tym, dlaczego nie odpowiedziałem na jej list, który mi przysłała na adres akademika. Że błaga mnie, abym chociaż słowo napisał, co się ze mną dzieje. Że nie może sobie dać już rady, myśli, tęskni, podejrzewa jakieś straszne rzeczy, może mam jakąś inną dziewczynę, a przecież nie wyobrażaliśmy sobie życia bez siebie. I tak dalej, i tak dalej. List był długi, pełen łez, zaklęć.”
Nadawca posługuje się słowami kogoś innego – nie tylko ich treścią, ale także ich formą – tak, jak dzieje się to w przypadku mowy pozornie zależnej.
Te wszystkie przykłady mają na celu zilustrowanie, jak zaskakująco sposób ujęcia opowieści współgra z samą opowieścią. Dla niektórych to, że bohater „zawłaszczył” listy Marii, a więc jej słowa, sugeruje, że postać kobiety nigdy nie istniała w powieściowym świecie. Bohater sam byłby autorem listów. Maria stałaby się wówczas jedynie fantazmatem, ułudą – sposobem na autoterapię bohatera, dialog ze samym sobą w celu odnalezienia swojej podmiotowości. Anna Węgrzyniak w eseju o „Ostatnim rozdaniu” doda: „Jak się zdaje, bohater wpadł w pułapkę własnego oszustwa. Tak długo grał w terapeutyczną korespondencję – zrodzoną z potrzeby bliskości, iluzorycznej miłości wyidealizowanej kobiety – że uwierzył w prawdziwość listów.”
Ja nie zgadzam się z tą tezą. Być może powinnam powiedzieć – nie chcę się z nią zgadzać. Za bardzo urzekła mnie postać kobiety, z której listów płyną emocje tak niezwykle silne, tak głębokie… Kobiety odważnej, potrafiącej nazywać swoje emocje i zmagania, aczkolwiek na pewno nie – jak mówi Węgrzyniak – kobiety wyidealizowanej. Maria jest ludzka. Uwiodła mnie zatem ta ludzka historia miłości „dziewczynki ze śniącą lalką” i chłopca, który ją malował. Jest to przecież historia miłości niespełnionej i nieszczęśliwej, a nie idealizowanej. Dlatego też chcę, żeby Maria istniała; dlatego dla mnie Maria istnieje. Faktycznie jej powieściowy byt jest wątpliwy, co nie zmienia faktu, że postać kobiety może być czytana wielowymiarowo – także pod kontem psychologicznym (historia z Marią pomaga nam zrozumieć psychikę bohatera), formalnym (to „dzięki” Marii rozegrana zostaje gra formalna – sposób prowadzenia narracji, polemika z poetyką listu), treściowym (nawet w swojej nieuchwytności staje się motywem spajającym całą powieść).
Każdy może czytać „Ostatnie rozdanie” na swój sposób – dla każdego Maria będzie kimś i czymś innym. Dla bohatera, mimo że nie był gotowy na tak wielką miłość, uobecnione w listach uczucie, odgrywa wielką rolę: „A może te listy nadawały w jakimś stopniu sens i mojemu życiu, tylko nie zdawałem sobie z tego sprawy?” Warto zauważyć, że prawie identyczne zdanie wypowiada Maria w jednym ze swoich listów: „(…) bo jedynie listy te dają mi poczucie, że żyję” .
Bibliografia:
Myśliwski W., Kamień na kamieniu, Kraków 2011.
Myśliwski W., Ostatnie rozdanie, Kraków 2013.
Myśliwski W., Traktat o łuskaniu fasoli, Kraków 2006.
Węgrzyniak A., Rzeczy ostatnie w „Ostatnim rozdaniu” Wiesława Myśliwskiego, [w:] „Świat i słowo”, 2(21) 2013.
Obraz: Dorina Costras, „Romance with a Chimera”.