„Dziewanna pod jasnym niebem” – czyli o „Upartym sercu”
Sięgam po biografię naukową i poznaję – cudzy świat zdarzeń, nawet cudze myśli wywnioskowane z pism. Mogę powiedzieć oto był geniusz, ale nie mogę powiedzieć – oto był artysta. Oczy wędrują przez stronice gładko – zwłaszcza u tych, którzy wczytują się w biografię, jakby częstowali się magdalenkami – ale nie mogą dostrzec w faktach istoty. Tradycyjna biografia nie odda poetyckości. A jeśli nie odda poetyckości, nie odda też poety. A już na pewno nie pokaże nam Haliny Poświatowskiej. Dlatego Kalina Błażejowska zdecydowała się na powieść, z przypisami co prawda, ale fabularną, w której puściła wodze fantazji – jak to mogło wyglądać, jakie słowa mogły paść, co sobie myślała Haśka? Zrzuciła na czytelnika odpowiedzialność zrozumienia i ostatecznie wzbudziła jeszcze większy zamęt wokół głównej bohaterki i jej istoty. Dlatego recenzuję zamęt, równie niejasno i fantazyjnie, ponieważ Halina taka jest (ciężko powiedzieć była) – uwodzicielska i burzliwa.
Kobieta mierzy się ze swoim odbiciem jak z armią. W lustrze odżywają spojrzenia, ciągnięcia za warkocz i docinki. Freud powiedziałby – oto oddane tatusiowi ciałko, oto ciałko pozbawione atutu i o atut zazdrosne. Czy to skruszona normami skorupa namiętności? A może to Afrogeneja i Madonna? Trzeba wystawić jej wysoko pierś i spojrzeć władczo na tych, którzy atutem się szczycą, atut uziemić. Wstyd dorastania chce się ciała pozbyć jak pasożyta. Duma lat młodzieńczych powoli wydobywa ze skorupy boginię.

Halina Poświatowska, pierwsza połowa lat 50.
Halina spogląda na swoje odbicie. Z zafascynowaniem. Z zaintrygowaniem. Dotyka ciała jak trofeum. Aklimatyzuje się w nim z taką łatwością, że gdy tylko sięga po pióro – od razu je nazywa. Ta zewnętrzna powłoka nie jest armią wstydu – docinki nie narodziły się w fałdach pościeli, w której spędziła znaczną część dzieciństwa. Armia jest wewnątrz – w sercu, chorym i upośledzonym. To ze środka wydobywa się dudnienie ciężkich wojskowych butów.
„Dziewanna pod jasnym niebem
gdzie seledynowe ciało
wszystkimi włosami
chwali żyzną złotą nagość.„
Jest osłabiona, ale piękna. Jest osłabioną pięknością lub piękną słabością. Chociaż na każdym czarno-białym zdjęciu widać zmęczenie, bladość, kościstość i sine obwódki oczu. Jest wiecznie smutna, jakby gardziła uśmiechem. Gdy podnosi kąciki ust, to wydaje się z dozą ironii. A może to zmęczenie – pokonanych schodów, przeleżanych dni, zdrętwiałych mięśni, nocy spędzonych w malignie. Chce umrzeć tak często, a jednak walczy. A może walczy chcąc tak często usnąć i nie budzić się więcej. Tak uważa jej matka. Jej bunt, jej złośliwość, jej seksapil, jej uwodzicielstwo to siła. Widzi w lustrze ciało – armię na jej usługach. A serce bębni.
„nie mam dawnej czułości dla mojego ciała
jednak je toleruję jak pociągowe zwierzę”
Życie Poświatowskiej to historia choroby – tej nazwanej, sercowej, jak i tej nienazwanej, filozoficznej, człowieczej, psychicznej. Haśka choruje od wczesnego dzieciństwa. Jej młodsza siostra umiera w wieku trzech lat. Można sobie wyobrazić, jak bliska dla niej samej staje się wtedy śmierć. A jednak oswaja się z nią. Chociaż wszystko, co na zewnątrz łóżka – miasto, spacery, ruch, to właśnie jej sidła. Halina chce wyjść, chce chodzić do szkoły, chce być zwykłą dziewczynką i już w nastoletnim wieku jej upór staje się nieznośny. Stawia na swoim, chociaż piętra schodów w szkole przyprawiają ją o omdlenie. Żądza nauki jest dla niej tak samo niebezpieczna, jak namiętność. Obie ciągną ją przez życie jak platońskie konie. Organizm nie wyrabia na długich dystansach. Ciężko jest zaczerpnąć powietrza. Serce bije jak oszalałe – za dużo upartych krwinek.

Halina Poświatowska, w tle prace Adolfa Poświatowskiego, Częstochowa, 1957
Czy czuć żal, czy gniew na upór i rozpieszczenie, jakie się w Halinie zakisiło? Czy można się dziwić chwytaniu byka za rogi, gdy wszystko jest tak kruche i ulotne? Czy wiecznie choremu dziecku można mieć za złe, że jest szalone, gdy rechocze na melodramatach i bezczelnie odmawia publikacji swoich wierszy w czasopiśmie? To błędne koło chorowania i zakochiwania się, by zachorować. W sanatorium, w przemożnej samotności łatwo pokochać drugiego człowieka i wyjść za niego, choć wie się, że dwa niewydolne serca tylko się nawzajem degenerują. I Adolf, mąż Haśki, umiera, zostawiając ją – dwudziestoletnią wdowę. Nie będę zapełniać rodzinnego grobowca trupami twoich mężów – pisze matka i wie, od początku wie, że Haśka musi się wyrzec życia, żeby żyć, żeby przetrwać, żeby oddychać. Ale Halina nie chce.
„jeśli umrzesz
nie włożę sukienki lila
nie kupię kolorowych wieńców
z rozszeptanym wiatrem we wstążkach
nic z tego
nie”
Żądza jest niepowstrzymana. Wypływa strofami nieregularnych, białych wierszy bez interpunkcji, którymi raczymy się dzisiaj. To te wiersze zwróciły kobiecą poezję miłosną ku erotyzmowi, który niczego się nie wstydzi. Halina nie wstydziła się miłości, nawet gdy była gwałtowna i tymczasowa. Chwilowe zafascynowanie traktowała poważnie. Mniej poważnie traktowała swoich adoratorów, bywała dla nich okrutna i bezwzględna. Naśmiewała się w listach z ich bójek i oddania. Gdy jednak pozwalała komuś się zbliżyć, darzyła go uczuciem chwilowym, ale najszczerszym.

Halina Poświatowska, Smith College, Northampton, czerwiec 1961
Czy ją to usprawiedliwia? Była femme fatale, uwodzicielką. Używała swojej armii, by zaznać czułości i znaleźć pocieszenie w szarym, szumiącym świecie. Dlatego poznawała erotyzm od podszewki, a jej poezja wciąż dotyka – wrażliwością na doznania i ociupiną bezwzględności. Jednak to kochanków robi mi się żal – gdy płaczą, gdy nieznośnie kochają bez wzajemności, gdy robią wszystko, by ją zobaczyć, gdy się jej w całości oddają. Potem znowu pojawia się złość – że zdradzają żony, że zapominają o dzieciach, że im się wydaje, że mogą nic o tym nie wspomnieć. Patrzę na Halinę, Don Juana, Casanovę. Zastanawiam się, czy jest w niej wina, czy ta armia ciała grzeszy. Potrafi przecież na nic nie zważać, rzadko miewa wyrzuty sumienia. Można się na nią obrazić, a potem odetchnąć i pomyśleć – ona może, niezobowiązana, szczera w zmienności – a potem znowu się zezłościć, gdy oddanemu, kochającemu Ireneuszowi (adresatowi Opowieści dla przyjaciela) opisuje wszystkie wzloty serca, zdając sobie sprawę, jak mocno go tym rani.
„będę kobietą
kotka ma tyle wdzięku
przeginając grzbiet płowy”
Nie wytrzymałabym z Haśką, nie mogłabym jej zdzierżyć. Nie byłaby moim „przyjacielem” w szkolnym wypracowaniu. Kalina Błażejowska przybliża postać poetki tak, jak przybliża się bohatera literackiego. I tak ocenia go czytelnik. Biografia nie musi idealizować – to nie zarzut. Poświatowski upór nie jest tylko dążeniem do wiedzy i normalnego życia, mimo dudniącego serca. To również nieliczenie się z radami i rozpieszczenie. Halina jest nieznośna i protekcjonalna, co sprawia, że jest idealnym bohaterem literackim. A wreszcie jest też przykładem – czasem do unikania, czasem do naśladowania. Jej człowieczeństwo jest ostatecznie najbardziej ujmujące. Bo kobieta to przede wszystkim człowiek, choć trochę też kot. Marzy o tym by żyć. Czasem nie potrzebuje zbyt wiele – wystarczy harmonijne życie. Czasem potrzebuje więcej, jak Haśka. Potrzebuje Ameryki, Paryża, życia na najwyższych obrotach, poszerzającego się geometrycznie koła wiedzy. Tęskni czasem do domu, lecz gdy wraca, zaraz zapomina, za czym tęskniła.
„Jestem Julią
mam lat tysiąc
żyję –”
Sama biografia jest – choć rzetelną – jednak opowiastką. Czasem zbyt ckliwą w prawdopodobnym odtwarzaniu myśli, czasem ujmującą ich bezwzględnością. Poruszyli mnie w niej drudzy ludzie krążący po orbicie Poświatowskiej jako adorujące, opiekuńcze, zafascynowane satelity. Płacz Poświatowskiego za z drzwiami, gdy noc poślubna sprawia Halinie ból; strach jej matki; chorzy i umarli w szpitalach. Nie mogę umrzeć, to ty umrzesz, jesteś taka blada – mówi jedna z jej współlokatorek i umiera. A Halina przeżywa – cudowne, malownicze życie. Przynajmniej tak o nim myśli czytelnik. Męczące, nie do pozazdroszczenia, ale cudowne – pełne cudów i znakomitych obrazów. Przeżywa je z uporem, za starym przysłowiem: Żyj tak, jakbyś miał umrzeć jutro, a ucz się tak, jakbyś miał żyć wiecznie. Czy można podążać za tym mottem, gdy jutrzejsza śmierć nie wydaje się tak prawdopodobna? Czy Halina byłaby tak uparta, tak wojownicza, tak wrażliwa, gdyby nie choroba? Okrutne jest pytanie o to, czy chore serce stworzyło Halinę Poświatowską, czy rzeczywiście byłaby Haśką, gdyby organizm nie toczył z nią wiecznej walki. Marzyła tylko o tym, by być zdrowa, ale po operacji serca to marzenie wcale nie wydawało się już takie oczywiste. Było to życie rozpaczliwe, ale jednak pełne cudowności i przede wszystkim pełne poezji.
„Potrafimy się dzielić, och prawda, my także.
Ale tylko na ciało i urwany szept.
Na ciało i poezję.
Po jednej stronie gardło, śmiech po drugiej
lekki, szybko milknący.
Tu ciężkie serce, tam non omnis moriar.
trzy tylko słówka jak trzy piórka wzlotu.
Przepaść nas nie przecina.
Przepaść nas otacza.”
Wisława Szymborska, „Autotomia”, pamięci Haliny Poświatowskiej
RO
Bibliografia:
K. Błażejowska, Uparte serce. Biografia Poświatowskiej, 2014
Wszystkie wiersze (oprócz „Autotomii”):
H. Poświatowska, Halina Poświatowska. Wszystkie wiersze, 2000, red. M. Rola
W słońcu południa, z tomiku Hymn bałwochwalczy
*** [Nie mam dawnej czułości…], z tomiku Oda do rąk
Przypominam, z tomiku Hymn bałwochwalczy
Niech żyją zmysły, z tomiku Hymn bałwochwalczy
*** [Jestem Julią…], z tomiku Hymn bałwochwalczy
Zdjęcia Haliny Poświatowskiej z archiwum rodzinnego opublikowane za zgodą Zbigniewa Mygi