„Najpierw była Wanda, za nią cała banda…” – czyli opowieść o kobiecie, która zawsze patrzyła w górę
Niedawno zostałam zapytana, co wiem o Wandzie Rutkiewicz po lekturze jej biografii (Anna Kamińska, Wanda. Opowieść o sile życia i śmierci. Historia Wandy Rutkiewicz, wyd. Literackie, 2017 r). Pytanie to nie miało, rzecz jasna, sprawdzić mojego poziomu percepcji, ale wysondować, na ile rzetelna jest opowieść o kobiecie tak tajemniczej, jak Rutkiewicz. W pewnym sensie było uzasadnione – pytający osobiście znał himalaistkę i zapewne szukał jakiejś rysy czy fałszu w tym zobrazowaniu. Książka Anny Kamińskiej jest napisana z ogromną pokorą wobec bohaterki i – co stanowi niewątpliwy atut tej biografii – jest udaną próbą pokazania człowieka takim, jakim jest naprawdę, bez określonej z góry tezy. Warto, bardzo warto przeczytać tę opowieść!
Wanda Rutkiewicz do dziś pozostaje postacią niejednoznaczną. To chyba najlepsze określenie dla kobiety, która z jednej strony była uwielbiana, z drugiej jej determinacja i dążenie do doskonałości budziły niechęć, złość, a nawet lekceważenie ze strony innych (głównie mężczyzn, niestety). Potrafiła rzucić wszystko i zaangażować się w organizację wyprawy w Himalaje. Marzyła o narodzinach polskiego himalaizmu kobiecego. Chciała udowodnić, że ona i jej koleżanki potrafią wspinać się w górach wysokich. Z godną pozazdroszczenia determinacją realizowała swoje plany, pragnęła więcej, mocniej i…wyżej. Nie poddawała się nawet w chwilach, gdy inni wątpili. Za to ją kochano. Za to nienawidzono. Była sobą. Zwłaszcza w górach – to im poświęciła całą swoją energię. I w górach została…

Wanda Rutkiewicz, Krzywa Turnia, Sokoliki, 70′
Poczuć wolność
W kręgach wspinaczy Wandę Rutkiewicz nazywano ,,długonogą pięknością”. Z relacji mężczyzn, którzy ją znali, wynika, że zwracała na siebie uwagę nie tylko wysoką sylwetką, piękną twarzą, zamyślonym spojrzeniem, lecz przede wszystkim silnymi ramionami i mocno zbudowanymi dłońmi. Wanda Rutkiewicz nie straciła jednak tego, co pogubiły jej koleżanki ze szlaku. Podczas gdy one chadzały w połatanych i poprzecieranych spodniach, przeklinały nie gorzej niż mężczyźni, Rutkiewicz zachowała klasę. Zawsze dbała o swoją kobiecość. Uczyniła z niej atut. W Islamabadzie, stolicy Pakistanu, gdzie otrzymywało się pozwolenia na wyjście w góry, jeden z polskich wspinaczy spędził dwa tygodnie pod urzędem, łudząc się, że jego wytrwałość przyspieszy otrzymanie przepustki na upragnioną wyprawę. Tymczasem szykownie ubrana Wanda załatwiła sprawę w dwie godziny!
Rutkiewicz nie nadużywała swojego wdzięku i we wspomnieniach utrwalił się obraz kobiety powściągliwej w relacjach damsko – męskich. Może właśnie dlatego wielu odbierało ją jako oschłą i nieczułą, która bierze wszystko ,,na serio”. Tymczasem wcale nie brakowało jej poczucia humoru i dystansu wobec tego, co robiła – jednemu ze swoich znajomych, który nie był związany z alpinizmem, życzyła na urodziny ,,szczytowania”.
Surowości w obyciu i nieustępliwości Wanda nauczyła się w domu. Matka, Maria Błaszkiewicz (zwana w rodzinie Mary) wychowała się na Litwie w rodzinie, która bardzo dbała o rozwój talentów. Stąd Mary doskonale grała na pianinie, potrafiła odnaleźć się w towarzystwie, lubiła rozmawiać z ludźmi, ale jednocześnie miała w sobie pewną życiową nieporadność. Nie potrafiła prowadzić domu. Tym zajmował się ojciec Wandy, Zbigniew Błaszkiewicz. Dbał o ogród i dom, pracował i utrzymywał rodzinę. Był dla Wandy wzorem – wysportowany, inteligentny, szanowany przez współpracowników. To on wychował Wandę na kobietę silną i niezależną. Uczył, że nie można zawrócić z raz obranej ścieżki.
Rodzinę Rutkiewiczów nie ominęła tragedia II wojny światowej. Musieli opuścić ukochane Pługiany. Przez pewien czas mieszkali w Łańcucie, ale ostatecznie rodzina wyprowadziła się do Wrocławia. Tam ojciec Wandy kupił dom, znalazł pracę, tam jego dzieci poszły do szkoły. Stabilizacja nie trwała jednak długo. W wyniku eksplozji niewypału zginął brat himalaistki. Tragedia, jakiej doświadczyli Błaszkiewiczowie, sprawiła, że małżeństwo rodziców Wandy Rutkiewicz przestało istnieć. Odtąd ukochany ojciec stał się gościem we własnym domu, a młoda dziewczyna musiała przejąć obowiązki prowadzenia gospodarstwa i opieki nad młodszym rodzeństwem. Kilka lat później Zbigniew Błaszkiewicz został brutalnie zamordowany w swojej wilii w Łańcucie przez ludzi, którym wynajmował cześć własnego mieszkania…
Niektórzy mówią, że Wanda Rutkiewicz dorosła za szybko; że zabrakło jej dzieciństwa, beztroski; że zamiast martwić się o zabawy, organizowała remont dachu kamienicy, w której mieszkała (po części zrealizowała go samodzielnie). Faktem jest, że wszystko, czego doświadczyła, także smutek i samotność, sprawiło, że na szlaku nie zważała na trudności. Z głową pełną marzeń i mocnym postanowieniem osiągnięcia sukcesu wciąż szła ku górze…
Anna Kamińska opowiada o Wandzie Rutkiewicz z pełną pokorą wobec jej decyzji i determinacji. Nie ocenia swojej bohaterki z pozycji naukowca, skrupulatnego i bezwzględnego biografa. Pozwala czytelnikom na postrzeganie Wandy przez pryzmat ich własnej wrażliwości. Himalaistka dorastała w trudnej atmosferze. Z jednej strony była córeczką tatusia, bardzo pragnęła miłości i opieki, z drugiej zahartowana przez los, zmuszona do przejęcia opieki nad domem nie szła na kompromisy, wolała poświęcić zdrowie niż zrezygnować na szlaku. Zawsze była rozdarta między marzeniem o założeniu rodziny, a usilnym pragnieniem niezależności. Wolność odnajdywała w górach.
Karawana marzeń
Po wojnie Polacy bardzo długo nie mogli wyjeżdżać w Himalaje. Gdy sytuacja polityczna uległa zmianie, większość szczytów była już zdobyta przez Reinholda Messnera, włoskiego himalaistę, który jako pierwszy człowiek wszedł na wszystkie ośmiotysięczniki. Dokonał tego w szesnaście lat. W Polsce z Messnerem rywalizował wtedy Jerzy Kukuczka (koronę świata zdobył w niespełna 8 lat!) Mieliśmy świetnych wspinaczy, ale Polacy szukali sposobu na to, by w jakiś sposób wyróżnić się pośród wszystkich zdobywających szczyty Himalajów i Karakorum. Opracowano program polskiego himalaizmu zimowego. Był to pomysł innowacyjny i trudny do realizacji. Mógł jednak przynieść Polakom rozgłos i szacunek.
W tym samym czasie, gdy mężczyźni porywali się na najwyższe wierzchołki świata, kobiety z różnych względów nie wyjeżdżały w góry wysokie. Organizowanie wyjazdu, trudność w zdobyciu sprzętu, brak wsparcia sponsorów, znikome zainteresowania mediów sprawiały, że kobiece wyprawy w Himalaje zdawały się niemożliwe do zrealizowania ale Polki marzyły o górach wysokich marzyły. Zwłaszcza Wanda, która postanowiła wcielić pragnienia w życie. Najpierw karierą udowodniła, że kobieta może być traktowana w górach jako równorzędny partner mężczyzny. Później skompletowała zespół. Miała w kim wybierać – wśród najlepszych wspinały się wtedy: Halina Kruger-Syrokomska, Alison Chadwik-Onyszkiewicz, Dobrosława Miodowicz-Wolf, Anna Czerwińska, Krystyna Palmowska, Ewa Panejko-Pankiewicz. Wszystkie te kobiety charakteryzował hart ducha, siła wewnętrzna i – co było najważniejsze dla Rutkiewicz – absolutna fascynacja górami. Żeby zdobyć pieniądze na wyprawy, Polki zatrudniały się przy malowaniu dachów, renowacji kościołów i starych kominów przyzakładowych. Poświęcały kobiecość na rzecz górskich wypraw. Zajęcie to, chociaż niebezpieczne i zupełnie inne od tego, czym najczęściej zajmowały się polskie alpinistki (wiele z nich robiło kariery naukowe, pracowało w prestiżowych firmach), pozwalało na zdobycie niezbędnego sprzętu, zakup żywności i na coraz śmielsze myślenie o wyjściu na ośmiotysięczniki. Nastał wreszcie dzień, w którym Wanda Rutkiewicz zdecydowała, że najwyższy czas by Polski ruszyły w Himalaje.
W 1975 roku Rutkiewicz zorganizowała damską i męską wyprawę na leżące w paśmie Karakorum: Gasherbrum I (8035 m) oraz Gasherbrum III (7952 m). Oba zespoły ulokowały się w bazie pod szczytem. Współpraca między nimi układała się względnie dobrze – panowie byli sceptyczni wobec wizji ,,bab w górach”, ale panie wykazywały się dużą ambicją i apetytem zdobycia dziewiczego wtedy wierzchołka Gasherbrum III (miały go zdobyć zupełnie same, bez pomocy mężczyzn). Presja czasu i pogarszające się nastroje w grupie damskiej spowodowały, że ostatecznie Wanda zdecydowała, że szczyt zostanie zdobyty w zespole mieszanym. Uczestniczki wyprawy poczuły się w pewnym sensie oszukane. Wyprawę kontynuowano, dzień później zespół czysto kobiecy pokonał barierę ośmiu tysięcy metrów – Rutkiewicz, Kruger-Syrokomska i Okopińską stanęły na szczycie Gasherbrum I. Niesmak jednak pozostał i zawsze już wspominano, że Rutkiewicz dla zdobycia góry jest w stanie zrobić dużo… za dużo.
Prawdziwą sławę przyniosło Wandzie Rutkiewicz wyjście na szczyt ,,Skur***”, jak w środowisku wspinaczy nazywano Mont Everest. Na najwyższej górze świata stanęła jako trzecia kobieta, pierwsza Europejka i pierwszy Polak, co stało się kartą przetargową do kontynuowania górskiej kariery. Odtąd coraz częściej i śmielej marzyła, by żyć z gór. Rozpoczęła cykl spotkań i konferencji, udzielała wywiadów, odpowiadała na listy i już planowała, by od tego zgiełku uciec… w góry, oczywiście!
Najbardziej spektakularnym sukcesem himalaistki było wyjście na K2. W 1986 r. jako pierwsza kobieta na świecie stanęła na jego szczycie. Ze wszystkich czternastu ośmiotysięczników zdobyła sześć. Ku zaskoczeniu znajomych uznała, że to zdecydowanie za mało! W kręgach wspinaczy mawiano wtedy, że są trzy rodzaje himalaizmu: męski, kobiecy i himalaizm według Wandy Rutkiewicz. Zdawało się, że jej pasja jest nie do zatrzymania.
W 1990 roku wymyśliła swój wielki, mający przynieść sławę (i być może spokój duszy), komentowany szeroko i negatywnie w środowisku projekt o nazwie: Karawana marzeń. Himalaistka zapragnęła zostać trzecim człowiekiem na świecie, który po Kukuczce i Messnerze stanie na szczytach wszystkich ośmiotysięczników na ziemi. Zakładała pozostanie na dużej wysokości, utrzymanie zdobytej aklimatyzacji na wiele miesięcy i przemieszczanie się między górami w celu najszybszego zdobycia pozostałych wierzchołków. Zignorowała pogarszający się stan zdrowia, nie wzięła pod uwagę, że w wyniku licznych kontuzji nie wspina się tak szybko, jak kiedyś. Miała już 50 lat, ale nie zamierzała odpuszczać ani trochę. Docierały do niej głosy, że Karawana jest szalonym pomysłem. Ale miała marzenia, wierzyła, że będzie w stanie osiągnąć jeszcze więcej. Wanda niemal zawsze dostawała to, czego pragnęła. Tym razem wygrały góry… Himalaistka zginęła podczas samotnego ataku szczytowego na Kanczendzongę 13 maja 1992. Jej śmierci nikt nie widział, ciała nie odnaleziono. Na zawsze została tam, gdzie czuła się najlepiej.
O jej śmierci przez długi czas krążyły legendy. Matka Rutkiewicz do końca życia twierdziła, że ma z córką duchowy kontakt; że ,,czuje” iż Wanda zdobyła szczyt, zeszła do któregoś z klasztorów w Tybecie i tam się ukrywa. Nigdy, jak wielokrotnie podkreślała, nie poczuła, by stało się z nią coś złego. Podobno jacyś turyści dostrzegli kobietę, która swą sylwetką do złudzenia przypominała Wandę Rutkiewicz. Podobno…
Cisza na szlaku
Od zaginięcia himalaistki do ogłoszenia tej informacji przez Radio Zet w Polsce minęły dwa tygodnie. Wielu nie mieściło się w głowach, że ta słynna Rutkiewicz nie wróciła z wyprawy. Jej przyjaciołom nieraz śniło się, że staje w drzwiach ich mieszkania i z rozbrajającym uśmiechem ogłasza, że wróciła…
I rzeczywiście, dzięki książce Anny Kamińskiej pamięć o Wandzie Rutkiewicz wraca i nawet ktoś, kto nigdy nie był w Himalajach, może się nimi zachwycić. W opowieści o najsłynniejszej polskiej himalaistce niepodzielnie rządzą góry. Miłość do ośnieżonych i niedostępnych szczytów, zachwyty, które przeżywała Rutkiewicz, a z wielką wrażliwością opisała Kamińska sprawiają, że tak naprawdę jest to książka o marzeniach i wolności, o które powinno się walczyć.
AW
Fotografia: Himalaje, zdjęcie wykonane ze stacji kosmicznej