W Szczebrzeszynie chrząszcz brzmi w trzcinie… a w Krakowie święto poprawnej polszczyzny!

Współczesny świat – świat smartfonów, zwirtualizowanych rozmów naszpikowanych skrótami i błędami, które często popełniane są przez pośpiech lub wygodę. Czy zupełnie odeszliśmy od zwykłych, ludzkich rozmów, konwersacji twarzą w twarz, tradycyjnego pojmowania literatury i poprawnego pisania? Nic bardziej mylnego.
3 marca 2018 w Auditorium Maximum Uniwersytetu Jagiellońskiego już po raz czwarty triumfowała poprawna polszczyzna, a to za sprawą IV Dyktanda Krakowskiego. To było nie tylko święto ortografii, ale ludzi dumnych z tego, że starają się mówić i pisać prawidłowo. Ponad 400 uczestników zmierzyło się z tekstem dyktanda, którego autorką jest dr hab. Mirosława Myckawka – wykładowca w Katedrze Współczesnego Języka Polskiego UJ. Uczestnicy byli podzieleni na dwie kategorie – dzieci i dorosłych.
To wspaniałe, że rodzice starają się zaszczepić u swoich pociech od najmłodszych lat miłość do języka ojczystego. Cytując moją mamę: Dom to pierwszy uniwersytet, a ci mali mistrzowie ortografii są najlepszym przykładem tego, że zainteresowanie polszczyzną wynieśli właśnie ze swoich domów. Gołym okiem było widać, że sprawia im to niemałą frajdę. W świecie zdominowanym przez elektronikę, to naprawdę wyjątkowe.
„Barbarzyńcy w ogrodzie, czyli komu bije dzwon” to tytuł tegorocznego dyktanda – laureatem, który popełnił zaledwie 5 błędów jest Pan Arkadiusz Kleniewski. Imponujący wynik, ponieważ w tekście roiło się od trudnych słów, nazw własnych oraz wyrazów zaczerpniętych z języka obcego.
To wszystko o czymś świadczy i to świadczy bardzo pięknie – że nie zapominamy o tym jak poprawnie mówić i pisać. Miłośnicy języka polskiego są liczną i wyjątkową grupą, która co rok zbiera się w Krakowie, aby pokazać, że kultura języka polskiego to coś co jest żywe i trwałe.
„Oj, nie wyleci już ptaszek z Łobzowa! Ani chichotliwy dzięcioł, ani rdzawolica raszka, ani nawet pokrzewka piegża. Nie, nie najadłam się lulka i szczwół plamisty też mi nie zaszkodził. Klnę się na róg nachura, że to prawda. Ale do rzeczy. Otóż nazajutrz po walentynkach czatowałam z przyjaciółmi: Dolnołużyczaninem z Chociebuża, eks-Afganką i jej abchaskim narzeczonym, mieszkającymi w Bochum, oraz chałturzącym w Holandii niby-hażaninem, będącym tak naprawdę Mazurem z Grzegrzółek. Ustaliliśmy trasę wspólnego wojażu: od Trzycierza na Pogórzu Rożnowskim, przez Borzęta, Międzybórz i Lubrzę, aż do Chodzieży, gdzie zamierzamy wziąć udział w Międzynarodowych Chodzieskich Warsztatach Jazzowych »Cho-jazz«. Stamtąd wyskoczymy też na pewno do Łobżenicy, której uroki dopiero co zachwalano w RMF-ie. W końcu, pożyczywszy koleżeństwu ekstrahumoru, znużona rzuciłam się w objęcia Morfeusza, gdy znienacka z zewnątrz wdarło się do mych uszu zgrzytliwe rzężenie, które musiało się nieść aż po Podgórki Tynieckie. Wpółprzytomna rozchyliłam zasłony z żorżety, lycry i stretchu w kolorze écru. Do szyb zdążyło przylec coś a la stężały kożuch na zwarzonym mleku. Mój wzrok wyłowił jednak cienie, wymachujących jakimiś boschami albo husqvarnami, hożych pilarzy, przerzynających wpół pień około stuipółletniej brzozy, nomen omen, płaczącej. Można by wziąć ich za chyżych chojraków ćwiczących hopaka na Chopoku, gdyby nie konająca u ich stóp, użyczmyż sobie słów wieszcza, »poczciwa brzezina«. Toż to himalaje barbarii.Rzewność wszechpotężna wżarła się w moje serce. Żałość w nim zawrzała i niezamierzenie przybrała kształt quasi-elegii. Coś ty Krakowowi zrobiła, tu cytat: »brzozo-płaczko«? Po cóżeś matki Polki strój przywdziała? Trzebaż ci było rzęsistymi łzami rosić ofiary najeźdźczych ciemięzców? Byłaś przyczółkiem nadziei dla serc żądnych Polski, to święcących triumfy, to unurzanych w hańbie. Nie wyszedł ci na dobre ten układ współczulny, każący ci nie swojej poddawać się karze. I nie zabije ci na odchodne dzwon Zygmunt, a jedynie siostrzyce twe z parku Jordana zakwilą żałośnie. Nie mogliż to ci zhardziali zasadźcy żywcem wyjętej z Schulza »ulicy Krokodyli” darować ci życia? Nie mogli u twego podnóża rozpostrzeć tafli stawu, w której jak w megalustrze pstrzyłyby się odbicia hojnie wyposażonych przez arcykolorystkę naturę uhli, oharów, krakw, grzywienek gżących się w trzcinach i cudokaczek? Brzozo srebrzystobiała, królowo nadwiślańskich pejzaży, ty hartowałaś dusze poetów-żołnierzy, próbujących uśmierzyć trójgłową gadzinę. Hołdy ci się należą w stulecie wiktorii (victorii). Dziś topór barbarzyńcy twą koronę strąca, skrzydlatym niebożętom rujnując gniazda.Dość lamentów! Pora na pogróżki. Strzeżcież się, chytrzy inwestorzy, językowi szalbierze i łże-architekci! Wasza belle époque dobiega końca. Jeśli marszałek Piłsudski, dosiadłszy Kasztanki, w Święto Niepodległości opuści swój »niebiański Sulejówek” i obejrzy wasze pseudoparki – rzędy żelbetowych klocków spod znaku Minecrafta, budowane na trupach polskich brzóz i wierzb, to jako ten wódz Mściwój, zrobi wam z waszych interesów taką jesień średniowiecza, że dantejskie piekło wyda się wam arkadią.”