„Lagertheater”, czyli teatry obozowe

Spontaniczne wyjazdy do Krakowa to dla mnie każdorazowo czas pełen przeżyć i magii, jaką nosi w sobie to miasto. Tym razem stawiam na Muzeum Sztuki Współczesnej MOCAK – ekspozycja okazuje się treściwa i absorbująca. Na końcu jednak widzę wystawę wymagającą większego jeszcze zaangażowania emocjonalnego niż wszystkie poprzednie dzieła razem wzięte. „Lagertheater” – taką nosi nazwę, a jej tematem są teatry powstałe w obozach jenieckich i koncentracyjnych w latach 1939-1945. Wystawa opiera się na relacjach świadków i wspomnieniach polskich więźniów.
Ulokowana jest w zaciemnionej przestrzeni, do której dojść należy po schodach lub betonowej, opadającej w dół rampie. Nad owym zejściem widnieje napis kojarzony jednoznacznie: „Kunst macht frei”. Jego metalowa, charakterystycznie wygięta, czarna konstrukcja nie odbiega formą od oryginału. Różnicę stanowią tylko błękitne żarówki, nawiązujące do cyrkowego klimatu oraz treść słowna. „Sztuka czyni wolnym” – napis świeci w ciszy i krzątaninie zwiedzających. Dlaczego lampki są błękitne? Być może to symbol nadziei i raju, być może srogich oczu esesmanów, jak w „Blue Gas Eyes” Mirosława Bałki.
Po przekroczeniu symbolicznej bramy mamy przed sobą dużą, czarną, geometryczną bryłę – przestrzeń, wewnątrz której wyeksponowane są w nikłym świetle zwisających żarówek tematyczne artefakty. Przytłacza nas ciemność pomieszczenia, drewniane belki i skośne, ciemne ściany. W oczy rzucają się dwie czerwone połacie materiału – rozsunięta „kurtyna”, dzieląca przestrzeń wnętrza na pół. W szklanych gablotach znajdują się szkice, teksty piosenek i kolęd, lalki oraz maski. Spod stołu dobiega śpiew mężczyzny – to odtwarzany w słuchawkach utwór o przerażająco smutnym tekście. Dookoła sali reszta ekspozycji: fotografie, szyld Teatru Symbolów oraz telewizory z nieocenioną relacją Danuty Brzosko-Mędryk.
Jakim cudem w tak piekielnym, pozbawionym skrupułów miejscu, jak obóz, wzięła się siła i chęć stworzenia teatru? Zastanawiam się, wracając pociągiem, i dochodzę do wniosku, że to desperacka strategia przeżycia. Zadziwiające, jak szlachetne i delikatne pojęcie „sztuka” potrafi zrodzić się w miejscu zagłady i podźwignąć tysiące istnień.
Teatr, który pojawił się w oflagach (obozach jenieckich), odznaczał się tym, że grali w nim tylko mężczyźni – ze względu na charakter obozu. Obowiązywał tam zakaz pracy, dlatego oficerowie, by nie popaść w obłęd, szukali dla siebie zajęcia. W ten sposób powstał teatr konspiracyjny w obozie II A w Prenzlau – przewodzili mu ludzie teatru ze Stanisławem Wolickim na czele. Wygłaszano wiersze i fragmenty „Kordiana” z rozbudowaną sceną „Spisku koronacyjnego”. Hasłem wstępu było słowo „Winkelried” – symboliczna „droga do wolności”. Scenografia, stworzona przez Jana Zamoyskiego z „braku papieru”, stanowiła szczyt pomysłowości. Wstęp do teatru był płatny: kosztował od dwóch do czterech papierosów angielskich lub amerykańskich. Zyski pokrywały koszty przedstawień, a znaczna część przeznaczona była na fundusz pomocy rodakom. Kwartalnie do kraju dostarczano kilka tysięcy marek. Twórcy teatru pracowali w nim bezinteresownie. Marian Brandys w „Wyprawie do oflagu” pisze: „To był potężny akumulator, zasilający naszą gasnącą energię”.
Po pewnym czasie zmieniono miejsce pobytu z Penzlau na Woldenberg. Teatr działał już prężnie: powstało „Café de Lager”, miał miejsce „Tydzień teatru”. Powstał też Teatr Kukiełek – zmieniająca się sytuacja polityczna znajdowała odbicie w sztuce obozowej. W Murnau zespół teatralny liczył ponad 250-ciu członków, wystawiono ponad 50 widowisk. Swój wkład miał również wybitny reżyser teatralny – Leon Schiller, którego osadzono tam w 1944 roku. Z czasem widzowie stawali się coraz bardziej wymagający, teatr zaczynał funkcjonować jak prawdziwy. Oklaski należały się jednak nie tylko aktorom, ale też marzeniom i tęsknocie za nieosiągalnym.
Teatr w obozie koncentracyjnym stanowił jeszcze większe ryzyko niż w jenieckim. Panował tam zakaz robienia i przechowywania czegokolwiek w tajemnicy. Więźniowie jednak traktowali go jako formę oporu oraz możliwość stworzenia wspólnoty. Tam stawali się kimś innym, przybierali nową tożsamość. W skrajnie trudnych okolicznościach tworzyli więzi, łączyli się w licznych grupach – w miejscu, którego władza dążyła do całkowitej eliminacji jakichkolwiek zalążków bliskości. Razem recytowali polską poezję, celebrowali święta Bożego Narodzenia. Fryderyk Járosy – warszawski tekściarz i konferansjer, węgierski Żyd – stworzył własnoręcznie gazetkę „Wiadomości Häftlingowskie”, zawierającą wiersze i rysunki, by podtrzymać nadzieję współwięźniów.
Mimo wszystko sztuka nie zawsze kojarzona była pozytywnie. Członkowie warsztatów artystycznych i orkiestr muzycznych posiadali więcej przywilejów, częstokroć traktowani byli ulgowo. Sztuka stanowiła formę ratunku nie tylko w wymiarze obcowania z nią. Muzyka z kolei bywała narzędziem dyscyplinowania – orkiestra przygrywała marszom więźniów, czasami ostatnim ich krokom.
W tych przerażających realiach przeważała jednak jasna strona artystycznych aktywności – z własnej woli więźniowie wykorzystywali je do budowania solidarności; wychodził na wierzch altruizm i tworzyła się sieć wzajemnej pomocy. Maja Berezowska czy Jadwiga Szałan-Kopijowska, organizatorki działań teatralnych w Ravensbrück, korzystały z dodatkowych dóbr w imię celów zbiorowych. Pierwsza z nich pracowała w warsztacie artystycznym obozu; projektowała zabawki, sukienki dla kukiełek, dywany z poprutych swetrów. Prof. Adam Kopyciński dyrygował orkiestrze, powstawały coraz to nowsze kompozycje, nie tylko do marszów. Przy zamkniętych drzwiach słuchano Chopina.
W 1944 roku zaczęto w obozach oddychać swobodniej. W Gross-Rosen pojawiło się zezwolenie na wigilię dla więźniów. Ze swoim repertuarem wystąpiły cztery grupy narodowościowe: Niemcy, Polacy, Rosjanie ze swoim chórem i baletem oraz Czesi z kolędami i pieśniami ludowymi. Roman Niewiarowicz napisał „Jasełka polskie” i objął reżyserię przedsięwzięcia. Sala wypełniona była przez ponad tysiąc osób – dekoracja przedstawiała wnętrze chaty podhalańskiej, w rogu wisiał obraz Matki Boskiej, pośrodku ustawiono stół wigilijny. Dźwięczał „Polonez” Ogińskiego, miały miejsce liczne życzenia i toasty. W punkcie kulminacyjnym odśpiewano kolędę „Bóg się rodzi” z poderwanym z krzeseł, chóralnym „moc truchleje”. Jasełka powtarzano cztery razy, w przerwach nielegalnie odwiedzano bloki szpitalne. Po raz pierwszy więźniowie śmiali się bez krępacji.
Teatry w obozach przybierały różnorakie postaci – od recytacji, przez dramat i teatr lalkowy, po operę i balet. Często pojawiały się w nich aluzje do sytuacji politycznej i działań wojennych. Ukrywane były przed niemiecką cenzurą. Sztuka grała rolę chleba powszedniego, napełniała dusze, pozwalała zapomnieć o głodzie fizycznym. Zapełniała miesiące i lata cierpień, odrywała od rzeczywistości. Tak samo, jak ignorowano wartości człowiecze, zignorowano też wartość sztuki. One jednak nie zniknęły i w ciasnych, międzyludzkich przestrzeniach porozumienia zasiewały nadzieję. Greckie słowo „theasthai” (źródłowe dla słowa „teatr”), oznacza: „patrzeć, obserwować bacznie, z dużą uwagą, coś niezwykłego”. Więźniowie dostrzegli niezwykłość sztuki. Ona otuliła ich ciepłem wyimaginowanej kurtyny. Pozwoliła zachować higienę psychiczną, kultywować tradycje i zapełnić chłodny czas gorąco oczekiwanymi wystąpieniami.
Fascynujące jest dla mnie zjawisko teatru, którego nie spodziewałam się odkryć w miejscu zakneblowanej wrażliwości. Niewyobrażalna jest potęga sztuki, wypływająca z ludzkiego wnętrza nawet w otoczonej drutami katowni. Wystawa „Lagertheater” warta jest zobaczenia nie tylko dla miłośników teatru. Warto ją zobaczyć, jeśli kocha się życie.
Bibliografia:
Kurz I., Kulesza M., Wodarska-Ogidel K., Lagertheater, Kraków 2017
Zdjęcie główne pochodzi ze strony ikroopka.blogspot.com.