Żywy manekin w burce

Ogólnopolski Festiwal Młodych ALCHEMIA TEATRU 2017, ostatni spektakl dnia pierwszego. Głośna muzyka w stylu disco, gra świateł i ona. Postać o idealnych kształtach, których mogłaby pozazdrościć jej niejedna kobieta, a do tego lśniąca blond peruka, kiczowaty, różowy strój i buty rodem z występów drag queen. To wszystko i wiele więcej składa się na obraz współczesnej barbie, pretensjonalnej kokietki, zabawki dziewczynek i chłopców, symbolu (pozornej) atrakcyjności. Dziewczyna kusi ze sceny aksamitnym głosem, ponętnym uśmiechem i fabułą – zaskakującą, nieco brutalną czy śmieszną? Monodram o barbie w burce wyreżyserował Jarosław Filipski, a tytułową „Fullę” zagrała Julia Bogunia, a to za sprawą mysłowickiego teatru Narybek From Poland.
Dla niewtajemniczonych – fulla to muzułmański odpowiednik lalki barbie. Mimo tego, że monodram nie jest łatwą formą teatralną to „Fulla” była ciekawa. Ukłony dla reżysera za autorski tekst.
Barbie uśmiecha się, wdzięczy, zwraca się bezpośrednio do publiczności, szuka kontaktu i w obcisłym kostiumie o cielistym kolorze prezentuje swoją zmysłowość. Wygląda trochę jak duża lalka, ożywiony manekin ze sklepowej witryny, ale w pewnym momencie wszystko się zmienia. Lalka swoimi ruchami przypomina zabawkę, której brakło zasilania lub rozładowały się baterie. I to nie jest tak, że barbie znika na zawsze, tylko przeobraża się w fullę i zaczyna mówić o sprawach trudnych, w sposób lekki i pozornie zabawny. Nie da się ukryć, że przedstawienie problemu, z którym zmaga się współczesny świat jest odważne. Łamiąc tabu, fulla mówi o uchodźstwie tak, jakby opowiadała lapidarną historyjkę z wakacji, ale ta historyjka jest o wiele głębsza, ma drugie dno i mocny przekaz.
Zapytam, jakie są współczesne kobiety europejskie? Wolne i niezależne, mogą malować usta krwistoczerwoną szminką, nosić kuse spódniczki, ale przede wszystkim mieć własne poglądy. Europejska barbie, którą zna cała Europa jest wyzwolona, w pewnym sensie stała się wzorem kobiecości dla wielu dziewcząt oraz symbolem popkultury. Odwracając pytanie, nasuwa się refleksja: jaka jest kobieta według fulli? Taka, jaka nie chce być. Ma pragnienia i marzenia, często dewastowane przez religię. „Fulla” stawia więcej pytań: czym jest doskonałość według muzułmańskiej kobiety, a czym jest doskonałość według islamu? A przede wszystkim, czym się różnimy? My, europejczycy i Oni, muzułmanie? Czy w ogóle powinien istnieć podział na „my” i „Oni”, przecież wszyscy jesteśmy ludźmi.
Dalej jest już tylko ostrzej, sinusoida emocji, frustracja przeplatana śmiechem, zaduma i ekscytacja podróżą. Chciałabym się zatrzymać przy motywie wędrówki, pokazanym przez fullę. Jakże słodko-gorzka jest ta opowieść. Cały świat huczy absolutnie przerażającymi newsami o uchodźcach, którzy na pontonach płyną do Europy, rozbiegają się na złotych plażach i umierają wśród fal. A o czym mówi Fulla? Ona się śmieje. Pragnie stworzyć biznes, firmę robiącą torebki z gumowych pontonów. Okrutne i mocne. Poruszyło – to dobrze. Ale fulla nadal ma coś z z barbie, bo do Europy przyleciała samolotem z kolorową walizką. Interes nie wyszedł, ale ma pomysł na kolejny. Chce stworzyć monopol na tradycyjne, koniakowskie koronki. Bielizna, do wyboru do koloru. Nie? Kolejny policzek, bo ludzie nie chcą pracować w firmie, której szefową byłaby muzułmanka. I tak sobie myślę, czy „Fulla” wartościuje? Czy stara się być obiektywna?
Wszystko wydawało się wyważone i w dobrym guście, momentami przygniatające, ale przede wszystkim aktualne i nowatorskie. Tylko jeden haczyk mnie zaniepokoił, piosenka w stylu hip-hop z apostrofą do chrześcijan. To było za wiele. O ile cierpkie żart skłaniały do refleksji, pokazywały zupełnie inną perspektywę, niż ta którą jesteśmy karmieni przez media, to w tym momencie poczułam się urażona i sądzę, że na mojej twarzy malował się znaczny grymas.
Zakończenie tego monodramu jest właściwie najistotniejsze. Otwarta forma ostatniej sceny celuje w punkt. Lubię, kiedy autor pozostawia mnie ze znakiem zapytania, kiedy sama mogę wygenerować puentę i myśleć. Przecież o to chodzi w sztuce. Pojawia się ta sama piękna dziewczyna – ma długie rozpuszczone włosy, z otwartymi ramionami i subtelnym uśmiechem wchodzi między ludzi siedzących na widowni. Na nogach ma kiczowate legginsy w kwiaty – często wyśmiewany symbol bezguścia, a na piersiach coś zdumiewającego – pas szahida. Szczerze? Zamarłam. To było mocne, poczułam lęk, ale też kolejny raz zrozumiałam skalę problemu. Ten spektakl nie był doskonały, ale myślę o nim do dziś. Brawo.
Zdjęcia są własnością Staromiejskiego Centrum Kultury Młodzieży, fot. Agnieszka Falk