„Każda epoka ma swojego Tyrmanda” – wywiad z dr Marleną Maciejewską

W ramach Ogólnopolskiego Festiwalu Młodych Alchemia Teatru na scenie Staromiejskiego Centrum Kultury wystąpił Teatr Proscenium z Liceum Ogólnokształcącego nr VI w Krakowie. Młodzi aktorzy przedstawili spektakl inspirowany dramatem Piotra Rowickiego pt. „Skarpetki Leopolda T.” Sztuka ukazuje postać „praojca” polskiego hipsterstwa, Leopolda Tyrmanda, który nie może się pogodzić z szarą, PRL-owską rzeczywistością. Wieczna tęsknota za przysłowiowym zachodem, chęć odcięcia się od „narodu w beretach” zrzuca go w otchłań samotności i bezradności. Zbuntowany i prowokacyjny kreuje się na eleganta i patrzy z niesmakiem na jednolitą, socjalistyczną ojczyznę. Reżyserem spektaklu jest dr Marlena Maciejewska, polonistka i opiekunka Teatru Proscenium, z którą rozmawia Renata Opałka.
RO: Leopold T. nazywa rodaków narodem w beretach. Naród w beretach odpowiada: z beretem mi do twarzy. Przypomniało mi to cytat z filmu Miś: Z twarzy podobny zupełnie do nikogo. Czy naród w beretach nie chce czy nie może być oryginalny?
MM: Naród w beretach nie może być narodem oryginalnym i dlatego potrzebuje właśnie takiego Leopolda T. Każda epoka ma swojego Tyrmanda. Potrzebuje kogoś, kto wyrwie naród z szaroburego klimatu. Właśnie o tym chcieliśmy zrobić spektakl. Nie możemy być nikim, musimy być kimś. Nawet jeżeli, tak jak nasz Tyrmand, będziemy tylko stwarzani przez inne postacie, warto troszeczkę wybić się ponad szarą rzeczywistość.
RO: Leopold T. narzeka na brud i smród w tramwaju. Ta scena przywołuje na myśl dzisiejsze wypowiedzi niektórych celebrytów o śmierdzącym kraju i nieestetycznych rodakach. Wybija się z tego tęsknota za zachodem i przekonanie, że tam jest czysto. Przy czym zapominamy, że wcale tak nie jest, że na zachodzie w tramwajach czy metrze też jest brud i smród.
MM: To będzie dwupoziomowa odpowiedź. W czasach, kiedy żył Tyrmand, w latach 50., rzeczywiście byliśmy krajem szaroburym, śmierdzącym i zapuszczonym, natomiast Zachód był dla nas synonimem czegoś doskonałego, wspaniałego. Im bardziej zachodnia, tym wspanialsza jawiła się rzeczywistość. W praktyce okazywało się, że wcale tak nie jest, bo każdy Zachód ma również swoje brudne strony. Natomiast jak jest dziś? Oczywiście, mieszkając w jakimś kraju, być może jesteśmy już tak zasiedziali, że nam się wszystko wydaje szarobure, śmierdzące i okropne. Zawsze tęsknimy za jakimś metaforycznym Zachodem… I to też chcieliśmy pokazać, że istnieje Zachód, który być może wcale nie jest piękny, ale chyba warto dążyć do szeroko pojętej zmiany, do czegoś kolorowego!
RO: Leopold T. jest celebrytą, bo jest ikoną mody, pisarzem czy dlatego, że nie chce być taki jak inni i nie buduje nowego domu?
MM: Chyba ta ostatnia odpowiedź jest mi najbliższa. Aczkolwiek w świecie, w którym śmiejemy się z celebrytów, kiedy nam się wydaje, że oni są tacy obrzydliwi, okropni, tacy sztuczni, chciałabym trochę ocieplić ich wizerunek. Warto pokazać, że to są ludzie bardzo często stwarzani przez inne postacie: w stylu fanek Tyrmanda, czy ikon w stylu Marilyn Monroe, które gdzieś szepcą, jak należy się modnie zachowywać. Być może celebryci chcą być sobą? Choć nie zawsze im się to udaje.
RO: Na końcu pojawia się konkluzja, a może raczej przypuszczenie, że Leopold byłby w naszych czasach prezenterem programu śniadaniowego, tkwiłby w nudnym związku, raczej nie miał kochanek, czasem by kogoś bzyknął, ale po cichu. Czy w świecie, w którym jesteśmy bliżsi zachodu, jesteśmy kolorowi, a Leopold mógłby bez obaw nosić swój smoking, byłby celebrytą czy byłby zwykłym człowiekiem?
MM: To są właśnie nasze dywagacje. Nasze i Piotra Rowickiego, bo cały spektakl jest oczywiście oparty na jego sztuce. I tu przepraszamy pana Rowickiego, że lekko pozmienialiśmy jego sztukę, ale chcieliśmy dopasować ją do naszych pomysłów. Boję się, że Leopold byłby właśnie tym przysłowiowym nikim. W dzisiejszych czasach, kiedy mamy już stu Tyrmandów, to może niekoniecznie jest tak łatwo się przebić.
RO: Na końcu Leopold mówi, żebyśmy chodzili do Charlotte i byli hipsterami. Dostrzegłam tu nawiązanie do dzisiejszego paradoksu hipsterstwa. Chodzenie do Charlotte przestało być hipsterskie, bo wszyscy to robimy. Okazuje się, że w obecnych czasach hipsterem byłby raczej komunista w szarym stroju.
MM: Tak. Prawdopodobnie nasz Gomułko-Bierut zrobiłby większe wrażenie, ale to znowu jest moda, moda na jakiś styl. Czyli znowu jest potrzebny jakiś przysłowiowy Tyrmand. Ktoś, kto wprowadzi nową jakość.
RO: Dziękuję.
Zdjęcie jest własnością Staromiejskiego Centrum Kultury Młodzieży, fot. Agnieszka Falk