Wątpliwe wyzwolenie

W Teatrze im. Juliusza Słowackiego w Krakowie, 11.02.2017, odbyła się premiera Wyzwolenia Stanisława Wyspiańskiego w reżyserii Radosława Rychcika. Tematy jakie Wyspiański podejmuje w swoim dramacie są trudne, dlatego automatycznie interpretacja i próba przedstawienia treści na deskach teatru do najłatwiejszych zadań nie należy.
Nie lubię mówić źle, szczególnie o miejscach które są dla mnie wyjątkowe. Jak zatem krytykować coś, co szanuję? Teatr im. Juliusza Słowackiego to klasa w pełnej krasie. Ostatnimi czasy dyrektura opiera program na łączeniu tradycji z nowoczesnością. Jeśli chodzi o Wyzwolenie to połączenie wydaje się dość niefortunne.
Wydaje się, że niedobrym zabiegiem było osadzenie sztuki w szkolnej klasie z wiatrakami podwieszonymi u sufitu. Scenografia… lekko mówiąc odpychająca i o ile koncepcja mogłaby być do przyjęcia, to efekt finalny nieco drażni. No ale, jak to się mówi są gusta i guściki, scenografię jeszcze można jakoś przetrawić. Jednak to co działo się dalej, naprawdę zawiodło.
Tańce, hulanki, swawole i właściwie nic więcej, trochę nuda, trochę żenada. Przykro, tylko było patrzeć na to, że tak wyjątkowy dramat zostaje zdegradowany na jednej z kluczowych krakowskich scen. Moment upozorowanej kopulacji uczniów, w rytm muzyki z tekstem Mirona Białoszewskiego Karuzela z madonnami to chyba po prostu strzał w kolano, albo prosto w serce. A na końcu wisienka na torcie lub ostatni gwóźdź do trumny, piosenka w języku niepolskim a angielskim. I wtedy człowiek zadaje sobie pytanie: dlaczego?
Cytując Marysię Peszek „nie mówię, że ta zupa jest zła, ona po prostu mnie nie smakuje”. Wracam myślami do braw, nie były gromkie, a w powietrzu unosił się wielki znak zapytania.